niedziela, 1 czerwca 2008

Działkowe arie

Działka, kilkadziesiąt kilometrów od W-wy. Słońce siebie polskiej krainie nie żałuje. Obowiązkowo lekkie, mocno schłodzone białe wino, dlaczego, dowie się ten, kto spróbuje. Kto zaś nie, zostanie wyrokiem sądu skazany na banicję, wysłany do karceru nudziarzy, gdzie zajmą się nim zawodowi rozśmieszacze i bawidamki, a nie ma nic gorszego od fałszywych komplementów i gdzieś już usłyszanych dowcipów.


I jeszcze zieleń,

w listowiu drzew ptasie arie, prawdziwe konkury, są tu i basy, i tenory, gdzieniegdzie jakiś sopran, darmowa opera, chwilo trwaj. Idziemy do wiejskiego sklepu, gdzie wszystko, a szczególnie alkohole. My na lody na patyku, pan przed nami uzupełnia braki egzystencjalne ciepłą wódką. Przed wejściem nieźle pomyślany ogródek, widać, że sklep pełni funkcję tutejszego centrum handlowego, gdzie i można zaznać odrobiny rozrywki. Znajomi pana rozlewają wódkę z schłodzoną puszką napoju energetycznego. My liżemy grzecznie lody. Patyczki-stateczki wrzucamy do niedalekiego potoku, mętnego, zmęczonego tym swoim płynięciem do celu bez celu.

Wczoraj pierwsze w tym roku truskawki, z tych bez chemii, bo bym rozkaszlał się na złe i kuku gotowe. Dzięki temu, że końcówka weekendu zamieniła się w delikatną bryzę, można powiedzieć, że spokój, relaks, rozluźnienie - po wykańczającym huraganie piątkowym, gdy na parapetówce u zaprzyjaźnionego Amerykanina trzeba było rozmawiać ustawicznie z Jackiem Danielsem, a pewien syn pastora, wielki jak żuraw na budowie, dał mu się tak zagadać, temu podstępnemu Danielsowi, że gdyby nie nasza eskorta do metra, nie wiadomo, gdzie by trafił, może do jakiegoś księdza, na dodatek nogami do przodu.

Brak komentarzy: