poniedziałek, 16 grudnia 2013

BERLINAWA, oficjalny tytuł nowej powieści

Planowany termin wydania: czwarty kwartał 2014 r.

Fragment 1:

Nim jednak zaczęły się te plagi, przenieśli ich do Berlina Wschodniego. Nie na długo. Zjednoczenie. Zburzenie muru. Starych porządków. Przydzielili im trzypokojowe mieszkanie w dzielnicy Neukölln, niedaleko Hermannplatz. W przeciągu dekady eksplozja emigrantów, legalnych i nielegalnych, Hindus na Pakistańczyku, Wietnamczyk na Chińczyku, Turek na Egipcjaninie, Polak na Rosjaninie. Uwe zaliczył parę złamań nosa autorstwa butnych Osmańczyków czy Tunezyjczyków. Nie, żeby to przesądziło o jego światopoglądzie. Ojciec nieoczekiwanie wrócił do zawodu. Szkoła wieczorowa dla dorosłych. Dzielnica fundowała lekcje historii dla emigrantów. Katja była dwudziestosiedmioletnią Ukrainką z Kijowa. Khatia, tak zapisywała swoje imię. Załapała szybko akcent. Razem z Klausem. Wiotka, słodka, długowłosa. Niekoniecznie typ kurwiszona. Dobra kobieta, spragniona miłości, czułości, rodziny. Łatwiej zacząć z facetem po przejściach, taki cokolwiek posiada i nie ma złudzeń, kto tu rządzi. Niby jego portfel, lecz uroda, młodość, seksapil niejedne imperium podbiły.
Katja wprowadziła się do Klausa. Nie próżnowała. Dom wysprzątany jak nigdy dotąd. Ubrania Uwe wyprasowane, że rodzona matka by pozazdrościła. Klaus zauroczony. Szybki ślub. Uwe wtedy nie jarzył. Nie rozumiał, że Katja zrobi wszystko, byle dostać obywatelstwo i już nigdy nie wrócić na wschód. Starsza od niego o zaledwie dziewięć lat zdawała się posiadać wiedzę roztropnego mędrca. Ojciec wyjechał na dwa dni do sióstr. Katja się nudziła. Uwe nieco przypalony wrócił około północy. Macocha zażartowała, że doniesie Klausowi. A co mam zrobić, żeby tak nie było? Katja nie odpowiedziała, przyciągnęła młodzieńca do siebie, jej pyszne trójeczki wcisnęły się mu w tors. Poszło gwałtownie, wielokrotnie. Była nienasycona. Jakby zmęczona pozornymi wyczynami ojca. Syn dopiero zaczynał, tamten kończył. Który lepszy? Prosta odpowiedź. 
Dwa lata żyli tak w trójkącie. 
Z tym, że Klaus nie miał o nim pojęcia. Pewnie w końcu by się dowiedział, Katja potrafiła pod stołem położyć stopę między udami syna swojego męża. Zawał serca udaremnił byłemu nauczycielowi jakiekolwiek podejrzenia, łącznie z opcją rozwalenia juniorowi szczęki i wygnania cudzołożnicy. Tak jak przez całe życie w DDR marzył o podniesieniu się Rzeszy z przegranej wojny, po zjednoczeniu nadmiar wolności, przybyszów i Westi zniechęcił go i podgryzł rojenia. Choć naokoło wszystko zakwitało, przebudowywało się, burzyło stare, wznosiło nowe. A on co? Przejęty jakąś kłótnią o papier na ulicy, może to była puszka po piwie, może psia kupa, nieważne. Wrócił do domu, zdjął buty, zaklął, położył się na tapczanie i umarł.


Fragment 2:


Widzi wyłaniający się emotikon, usta całuśne, mariomagdalenowe, kuszące, nęcące, i święte, i kurewskie, a proszę, dzielcie się, korzystajcie, och Haneen, zmysłowości Berghainowe, czas odwleczony będzie czasem nadrobionym ponad przyzwoitość, zobaczysz, ponad przyzwoitość. Olą wstrząsają dreszcze gdzieś w dolnych partiach lędźwi, tak przyjemnie, tak zachłannie, seksuolodzy, psychoterapeuci, tym bardziej ginekolodzy nie mają pojęcia o zatracającej intensywności tego zmysłowego wzruszenia, dopowiada sobie Ola, kolejną łezkę z kącika oka wycierając. Jak jej porno, jak jej pornolo się zrobiło, tylko ona wie i jeśli wszystko potoczy się w dobrym kierunku, wkrótce zasmakuje w tym i Haneen. 


Fragment 3:


W arschauer Platz tonie w ludziach. Jak przeładowana arka Noego. Tu schodzą się i rozchodzą grupki imprezowiczów, dowożonych przez wysłużoną linię U-bahn 1. Pobliski klub Matrix, otwarty 365 dni w roku, pożera kolejne ich mioty. Ma cztery przełyki, dziesięć żołądków, dwa odbyty i bystre oczy selekcjonerów. Są pobłażliwi jak syci esesmani. Nadmiar ślicznych kobiet, wchodzących do środka, robi swoje. Sublimuje najgorszych skurwysynów. Nieuleczalne zakapiory chowają testosteron po kieszeniach. Urodzeni agresorzy przywdziewają maski przymilności. Gotowi na stawianie drinków. Odgrywanie dżentelmenów stąpających po czerwonych dywanach, a nie kałużach krwi ich zamordowanych przed chwilą przeciwników. Odstawiają postaci z kreskówek, które robią śmieszne miny, byle przekonać, jakie z nich fajowe typy, nic ci nie grozi, sam fun, sam miód, mała, przestrogami mamusi się nie przejmuj, stara nie wie, co nadaje, zazdrości ci młodości, to i przestrzega przez złem tego świata. Tej nocy wiele niewinnych dziewcząt berlińskich nadzieje się na zakamuflowanych bandytów, którzy ujawnią się w mrokach sypialni albo na tylnym siedzeniu samochodu. Lub w innych, niekoniecznie miękkich i wygodnych miejscach, do których zwiodą za pomocą uroku osobistego czy pigułki gwałtu te durne, naprute Nutten, jak potem powiedzą kumplom, pokazując zdjęcia ze swoich dokonań, typowych dla stron z twardą, wręcz skalną pornografią.

czwartek, 3 października 2013

Hiro nr 38 - nowy felieton


Zamiast wyjechać w ucieszny zakątek, gdzie morza szum, ptaków śpiew, o pływających majestatycznie łabędziach nie mówiąc, gdzie cisza, spokój, afirmacja jestestwa, mnie ciągnie tam, gdzie emocje drzemać nie lubią, zamiast morza szumu odgłos spływającego z butelki do kieliszka wina, piwa, wódki, ptaki zastąpione przez klaksony, gwar gawiedzi, cisza skanselowana, spokój może po trzeciej nad ranem, o ile! Afirmacja dziania się, słowem, ni chwili, by odetchnąć, odpocząć od nie wiadomo czego i dlaczego. Szatan gorączki opanowuje mnie od stóp do głowy. Ale właśnie tu, w Polsce. Też tak macie? A może jednak spokojniej, bardziej wysublimowanie, daleko od ludzi, w ustroniu, w toi-toi, gdzieś tam, gdzie wzrok nie sięga, a jak sięga, to ledwo, ledwo. 
Więcej w wydaniu papierowym lub elektronicznym.

sobota, 7 września 2013

Fragment z pisanej powieści

Niczego nie potrzebuje. W ogóle ma w dupie tych, co mówią, że kobietę powinno otoczyć się troską. Zapewniać jej dostawy zdrowej żywności. Ochronę. Wyrozumiałość. Jak jakiejś łani w rezerwacie przyrody. A potem przyjdzie czas odstrzału, kiedy się zestarzeje. Nie, niczego nie potrzebuje. Ani od mężczyzn, ani od kobiet. Najchętniej podarowałaby sobie sadomasochistyczną fangę w nos. Kilkanaście godzin temu inni jej to zafundowali. Może rachunki zostały wyrównane? Może teraz karta jest czysta i nie ma co się roztkliwiać nad odsyłaczami do dziesięciu przykazań?

Nikt nie zrozumie Oli. Łącznie z nią samą. 

piątek, 9 sierpnia 2013

Hiro 37, nowy felieton

Żeby zrozumieć Saszę, którego poznałem gdzieś pod Syrakuzami, trzeba pokrótce poznać przyczyny jego euro-, fonetycznie po ukraińsku jeurooptymizmu. Sasza jest pięćdziesięcioczteroletnim lwowianinem, który dosłownie poczuł na karku upadek Związku Radzieckiego i przytłaczający portfel ciężar transformacji. Miał prostą opcję: albo będzie dziadem, albo kimś. Bez opcji hamletyzowania. Lata dziewięćdziesiąte, opowiadał całkiem sprawną polszczyzną, to nieustanne wyjazdy. Biznesowe, jeśli można je tak eufemistycznie podsumować. Sasza był w Polsce więcej niż... Polak. Praktycznie w każdym województwie. Handlował mięsem. Brzmi niewinnie. W praktyce oznaczało masowy przemyt. 
Więcej w wersji drukowanej lub zdigitalizowanej.

czwartek, 11 kwietnia 2013

Wywiad dla Krytycznym Okiem


Jesteś pisarzem, który zaskakuje wciąż na nowo. Każda kolejna Twoja książka – a jest ich trochę – to zupełnie nowe oblicze; inny styl, inna historia. Prawie jak pięćdziesiąt twarzy Kornagi! Wiem, że ciężko pracujesz i szykujesz coś nowego. Zacznijmy od książki, której jeszcze nie ma, ale się tworzy. Co to będzie?
 
 
Aż takim stachanowcem nie jestem, przez dekadę wydałem dopiero sześć powieści, do tego trochę opowiadań w kilku antologiach. Nie mnie mierzyć się z mistrzami sado-maso, co wystukują kolejne produkcyjniaki. Dla mnie zmiana stylistyki, problematyki i innej „-yki” to, jak kiedyś u Davida Bowie, cały proces, który wchodzi również w mózg. I na mózg. Wpływa na wygląd. Na język, którym się posługuję też na co dzień. Nie uprawiam jednak kabaretu przebieranek literackich. Pozostając sobą, staram się szukać nowych melodii. Nowych akordów stylistycznych i fabularnych. Więcej na Krytycznym Okiem

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Hiro nr 33 - felieton Antyselekcjonerzy



Pewnie kiedyś przydarzyło się to każdemu z nas. Bez względu na kolor skóry czy markę komóry. Idziesz sobie z wesołą gromadką do klubu. Wchodzą koleżanki, koledzy, a ciebie pytają o kartę członkowską. Jak to? A tak to, odpowiadają grzecznie. Bez niej no enter. Spróbuj się stawiać, nie dość, że cię nie wpuszczą, to jeszcze mogą skopać na dobranoc.

Zdroworozsądkowo włączasz opcję układnego lizusa. Pytasz o prawdziwą przyczynę. Selekcjoner, często to ona, kobiety są bardziej konsekwentne w tym fachu, kiedy mówią nie, to nie naprawdę znaczy nie: Mamy już komplet. Ku twojemu zdziwieniu stojąca za tobą para fajnych chłopaczków zostaje właśnie wpuszczona. Czujesz się jak impotent na targach erotyki. Odpuszczasz. Człapiesz przed siebie, męcząc umysł, co też w tobie nie podoba się bramkowym decydentom? Buty casual. Ubranie z ejdżendemu. Fryz bez kibolskich fantazji. Może więc spojrzenie? Zbyt krnąbrne? Kiedy twoi pozytywnie zweryfikowani znajomi bawią się w najlepsze, ty w najgorsze wysuszasz zakupioną w nocnym flaszkę. Już wiesz, że jesteś podczłowiekiem. Czytaj więcej w wersji elektronicznej lub papierowej albo kliknij w zdjęcie po lewej stronie. 

wtorek, 5 marca 2013

Hiro 32 - felieton Masochiści dnia powszechniego


Mało co tak męczy, jak świadomość, że ktoś pomimo udziału w czymś przyjemnym, niekoniecznie brał w tym stuprocentowy udział. Że zamiast zanurzyć się do końca, dryfował na powierzchni. Co najgorsze, nikt go do tego nie zmuszał, sam się zmusił.

Takie czasy, że każdy, kto ściągnie sobie odpowiednią appkę na tablet czy smartfon, może dzięki niej nagrywać i fotografować niczym zawodowiec. Do tego jeszcze podrasowywać swoje wyczyny różnymi filtrami, tak że np. zwyczajny ogórek na zdjęciu już nigdy nie wygląda jak zwyczajny ogórek na zdjęciu. Od tej chwili ogórek zamienia się w ogórka vintage, amaro czy X-Pro II. Dodatkowo można wstawić wystylizowaną ramkę i powstaje unikalne dzieło, zapisz, fru, leci w świat. Teraz każdy ma nie tylko swoje 5 minut sławy, teraz każdy ma swój upload. Generacja Instagram prześwietla swoje życie, życie innych, publikuje i multiplikuje wszystko, co się jej nawinie i co uzna za interesujące. Każdy, uznaje Generacja Instagram, nosi w plecaku buławę reportera, publicysty, mistrza twittów i postów.
W tym zalewie nadprodukcji blogów, socialmediowych publikacji, linków, wrzut, odnośników, poleceń i lajków nie przestają fascynować ci, którzy poszli znacznie dalej w swojej pasji – oddają się jej w sposób straceńczy. Zamieniają się w tuby, zatracając poczucie, po co, dlaczego, dla kogo i w ogóle co oni tu robią. Jest ich sporo, tutaj z uwagi na ograniczoną ilość znaków, poświęcę uwagę tym najbardziej wyrazistym, dominującym w netosferze. Wbrew pozorom najbardziej szkodzą sobie. Czytaj więcej w wersji elektronicznej lub papierowej.

sobota, 2 lutego 2013

Hiro 31 - felieton Dlaczego Antkowi nie wychodzi


To historia wystylizowanego do granic absurdu obszarpańca mentalnego, któremu nic się nie udaje. Cokolwiek zacznie, kończy na minusie. Antek jest jak żniwa bez plonów. Gumka, która przepuszcza. Antek jest bogiem fejsbuka. Jego fani są równocześnie antyfanami. Hejtują lajkując. Antek jest multiplikacją marzeń młodzieńców, którzy niczego nie potrafią, więc jedyne, co mogą, to jakoś tak, zmyślnie, podszywać się pod geeków, imprezowiczów, trendsetterów. Właściwie kiedy chcą sikać, to nie wiedzą, czy usiąść czy stać. Najchętniej by leżeli. Zakochani w swoich wychudzonych lędźwiach marzą o seksie, z kim, chyba z dietetyczną sałatką, bo tak uwielbiają się sobie przyglądać, że w lustereczku (powiedz przecie!) nie pozostaje miejsca dla innych. Przy tym otwarci są na świat. Tak otwarci, że powodują przeciąg w uszach współrozmówców. Czytaj więcej w wersji elektronicznej lub papierowej.

czwartek, 10 stycznia 2013

HIRO 30 - felieton Jak przetrwać zimę


Nowy rok, myślisz sobie, świetnie, byle do wiosny. Zaraz, zaraz! Gdzie tak się spieszysz? Jest zima. Nie ma, że zaraz założysz shorty i pognasz na squasha. A ty, śliczna, zapomnij o miniówce, niech sobie odpocznie po tych wszystkich harcach. Jest zima i koniec.
Po korkach od szampanów, które upadły na ziemię podczas sylwestrowych hulanek, przychodzi w końcu czas na smutę, czyt. zimę w pełni. Biadolenia nie ma końca. Jest lodowato i jeszcze długo będzie. Ślizgawice, zawieje, zamiecie. Praktycznie cała Europa utytłana w zimie. Broni się może Sycylia czy Kreta. Nawet Riwiera pochmurna, obrażona na słońce. Biedacy z krajów tropikalnych cieszą się, że wreszcie bogata Północ dostaje za swoje. I to regularnie jak co roku. Nie pomagają technologie, iosy i androidy, appki i fejsbuki. Mróz rozkłada się sprawiedliwie na szybach pałaców krezusów i chatkach dziadów. Ciemności zapadają o trzeciej po południu, trwają długo jak w jakimś horrorze, wiele się wydarza złego. Na ulicach więcej stłuczek. Firmy ubezpieczeniowe recytują treny. W wiadomościach powtarzająca się informacja, że znów zamarzł jakiś bezdomny. Wpadł do rowu albo odszedł od siebie w skleconym na skraju lasu szałasie. Oczywiście, jego wina, w noclegowni by przekimał, ale nie, chlać mu się chciało, to się nachlał ten ostatni raz, udany drink z kostkami lodu z jego ciała. Wędkarz wpadł do przerębli. Dotąd go szukają. Ktoś odgarniał śnieg przed domem, poślizgnął się, złamał rękę i nogę. Kilku narciarzy odmroziło sobie nosy na stoku. Pijany snowboardzista najechał na dziewczynkę, nie, dwie dziewczynki. Dwudziestu zaczadzonych w tym miesiącu; podkręcili piecyki gazowe do oporu i się doigrali. Na warzywniaku kłótnie, panie, co mi pan tu odmrożone pomidory sprzedaje?! Jakie tam odmrożone!? Twarde, fakt, gdyż dopiero co zerwane. Zerwane? Chyba z sopla lodu! Czytaj więcej lub w wersji papierowej.