Tramwaj linii 9 jedzie w stronę
pętli na Okęciu. To nie opodal lotniska. Imienia, a właściwie nazwiska Chopina.
Bo gdyby imienia, to Fryderyka, prawda? Tramwaj, nowoczesny jak najnowszy
iPhone, trochę pomęczy tory. Miasto nie
należy do małych, choć pozornie, z lotu tzw. ptaka na takie nie wygląda. Dwie
połówki, przedzielone rzeką Wisłą. Przypomina sumiennie wydepilowaną waginę, a
dokładnie wzgórek łonowy. Tak to jest, niby Chopin, a jednak Fryderyk. Niby
pochwa, a jednak dominium Wenery. Warszawa jest znacznie większa od wskazań map
Google. Intensywna w zagospodarowaniu na przedmieściach, które stopniowo,
nieubłagalnie stają się jej częścią. Minie parę dekad, zostaną wchłonięte.
Wydłużą się trasy tramwajów. Dojdą linie metra. Chrobrego, Uli i Mira wtedy nie
będzie, dawno umarli. Kolejne generacje skorzystają, jak zwykle, na postępie.
Podstępnie, prawda? Taki ludzko-psi los. Postronni z przyszłości wzruszają ramionami.
Mnie to chuj, powiedzą futurystycznie. Ten chuj wypowiadany będzie naturalnie,
ot, chuj z przyszłości. My żywi, tamci zdechli. Nas interesuje teraźniejszość;
plujemy na ekologiczne torebki, wrażliwych wegan, mądralińskich scjentologów i
przymilnych katolików.
(...)
Warszawa z okien tramwaju linii
9. Największe atrakcje z każdej strony. Stadion Narodowy w charakterystycznym
kształcie kosza, biało-czerwony. Za dnia nie imponuje tak jak w nocy,
podświetlony. Barwy narodowe nabierają intensywności. Serca trzeba nie mieć,
żeby tego nie widzieć i nie poczuć dumy. Nowy symbol miasta. Czy miasta? Czegoś
więcej. Wzruszenie ogarnia. Zwłaszcza, kiedy się pamięta, jak to malkontenci
kasandryczni wieszczyli, że to się nie uda, cała ta budowa i wszystko dokoła,
że Polak spieprzy sprawę, jak zwykle od A do Z i będzie dupa zbita. Podobno nie
mieli prawa zdążyć z jego budową na
piłkarskie rozgrywki Euro. Zdążyli. Dali radę. Czy to nie argument,
drwią, nie wierzą w nas, my zaś robimy swoje, udowadniamy nie pierdołami
werbalnymi, udowadniamy pracą, coś z niczego. Nie było, a jest. Czyli można.
Czyli jak się człowiek zaweźmie, na swoje wyjdzie. Nie zaweźmie, zdechnie. Bo
taki nic nie wart, zdaje się szeptać Chrobry. Miro nie musi słyszeć. On wie.
Ula również. Nic nie muszą mówić. Wystarczy, że są. W tramwaju linii 9.
Ula nie pamięta, jak kiedyś
naprawdę tutaj było, na terenie stadionu. Za młoda była, domyśla się tyle, co
przeczytała. Nie tak dawno grasowały i panoszyły się watahy handlarzy. Na miejscu
obecnego stadionu królował, jak gdyby nigdy nic, absolutny syf – Stadion Dziesięciolecia.
Upadły jak komuna. Nieczynny dla sportu, czynny dla handlu. Karne zastąpiły
machlojki. Żółte kartki naloty policji. Piłkarzy zastąpili handlarze. Kibiców
klienci. Mówiąc fejsem, śmieje się w duchu Ula, zaczekowali się na tak zwanym
Jarmarku Europy kombinatorzy z całego świata. Dla jednych był emanacją
etnicznego kolorytu, dla drugich wylęgarnią bandyterki. Pirackie płyty,
programy, patenty. Świat Podróbki czynny od wczesnych godzin porannych. Nim policjanci
na etatach ruszą swoje tyłki, dobra nielegalne zostaną już rozprzedane. Każdego
dnia. Bez ustanku. Bez oddechu. Byle się nachapać. Tu nie ma niedzieli ani poniedziałku.
Jest jeden dzień liczony od otwarcia do zamknięcia, od rozłożenia towaru do
jego zapakowania – o ile nie zejdzie cały, co przecież często się zdarzało w
zależności od popularności danego asortymentu. Każdy orze i nie tylko orze, jak
może, a jak nie może, to zaraz ktoś mu pomoże za odpowiednią opłatą czy
koneksją. Korona Stadionu, na niech ludy ze wszystkich kontynentów. W
szczególności ci ze Wschodu. Azjaci, Turcy, Ukraińcy, Rosjanie, Gruzini, każdy
na swoim dominium merkantylnym. Każda nacja wyspecjalizowa w usługach lub fabrykatach,
w których jest mistrzem swojego fachu. Plebs cieszył się niskimi cenami,
spodnie za bezcen, bluzka jeszcze taniej. Nic, że po pierwszym praniu traciły kolor
jak cnotę pijane dziewice w akademiku Politechniki. Najbardziej pożądane były
niestandardowe usługi, których nijak szukać w wielkich galeriach handlowych.
Żono, chcesz skasować niewiernego męża? Proszę bardzo, po sznureczku, po
sznureczku, w końcu poznasz właściwych ludzi. Ludzi? Azerów. Bandyci.
Nieogoleni. Napakowani. Groźni jak Kaukaz w zimie. Namierzą, pobiją, zabiją.
Cokolwiek chcesz w zależności od stawki. Planujesz napad z bronią w ręku na
kantor? To nie Ameryka, stary. Ale, ale. Przyjdź raz, przyjdź dwa. Jak poznają,
żeś bez powiązań z władzą sądowniczo-karną, a twój portfel gwarantuje opłatę za
usługę, w końcu otrzymasz swoją zabawkę. Zapłacisz słono za pieprzną zabawę,
twoja sprawa. Tak to było. Tysiące historii, o których Ula czytała w tysiącach
artykułów, przygotowując się do egzaminów na kulturoznawstwo. Taki mały jej
konik. Z kopytami, co mogą walnąć, zobaczycie.