środa, 22 sierpnia 2018

Przerwany sen Kashi - o polskim Kościele katolickim (fragment)



Polski Kościół katolicki, po schizmie w latach dwudziestych z Kościołem oficjalnym, rzymskokatolickim z siedzibą w Watykanie, stanowił osobliwą autonomiczną siłę. Katolicy nie mieli wyboru, pozostawał im bunt albo zaakceptowanie jedynie słusznej siły zrewoltowanego Kościoła, który pogrążył się w konserwatyzmie, wybierająrasistowsko-przedsoborowy narodowy katolicyzm, cokolwiek to znaczyło. Po kilkunastu latach izolacji oraz ultralewicowych nastrojów w społeczeństwie, Kościół, pozbawiony wpływów politycznych i odarty z wielu dóbr, które zawłaszczył przez czas prosperity, ogłosił wielki powrót na łono Watykanu; ten bezceremonialnie zwasalizował polskich biskupów, którzy w ramach ekspiacji stali się największymi jego zwolennikami, co często ratowałich przed procesami sądowymi o pedofilię czy malwersacje finansowe, a jeszcze częściej przed więzieniem. Wielu duchownych dostało wyroki w zawieszeniu, niektórzy musieli nosić opaski geolokalizacyjne, co sprawiało, że dosłownie nie mogli opuścić swojej plebanii i kościoła. To był trudny czas nie tylko dla polskich upadłych hierarchów. Watykan jako taki stanowił fizyczną fikcję. Triumfował jedynie jako ofiara ataku i parasol ochronny dla wygasającego w dotychczasowej formie chrześcijaństwa. Bazylika św. Piotra, trafi ona przez islamskich zamachowców kilkunastoma pociskami z przenośnych wyrzutni rakietowych, przestała być symbolem jedności katolicyzmu; stałsię kaleką, unaocznieniem jego słabości. W ogóle Europa cierpiała na słabość, udając, że jest zaszczepiona i tyle jej można. Rządy państw unijnych pospieszyły z zapewnieniami, że odbudują historyczną świątynię. Remont przewidziano na co najmniej piętnaście lat. Usprawiedliwiano się względami finansowymi, ale w grę wchodziłteż swego rodzaju wyrachowanie chciano każdego dnia mieć powód do dalszej walki z ekstremistami. Pytano także, nie kryjąc cynizmu, na ile rzetelnie zrekonstruować legendarną kopułę. Odtworzyć pieczołowicie zniszczone dzieła sztuki? Zaprosić ponownie Boga do środka? Możnzałatwić sprawę w ciągu kilku miesięcy. Można pracować dłużej, dbając o każdy detal, aby nie wyszedł z tego jakiś diabelski potworek jak jedna z najbardziej kiczowatych świątyń katolickich na świecie w polskim Licheniu, gdzie ciało Chrystusa stało się bohaterem komiksu. 

Więcej w książce dostępnej już we wrześniu.

czwartek, 16 sierpnia 2018

Przerwany sen Kashi - epizod w klubie dla swingersów (fragment)

  
Oaza.
Mocne electro rozchodziło się po wszystkich pomieszczeniach. W barze serwowano napoje i alkohole. Dwa pobliskie stoły mieściły pojemniki i patery z jedzeniem. Impreza zgodnie z agendą trwać ma do rana. Nie opłaca się wydać setki euro, żeby wyjść przed północą. Pieniądze przetrzymują sceptyków. Nawracają pruderyjnych. Mącą w głowach wstrzemięźliwym, co przyszli dla zoologicznej ciekawości, a kończą sami jako zwierzęta w klatkach.
Ula wlewa w siebie kilka luf.
– Luftwaffe, mein Freund!
Roznegliżowany barman z krótkim czerwonym irokezem marszczy czoło na ten tani żart. Właściwie nie rozumie i nie ma prawa zrozumieć. Jego irytacja jest manieryczna. Gdyby się nie krzywił, straciłby na kokieteryjnej autentyczności i pozerstwie. Kolejna komandoska, próbująca na skróty znieczulić się w trzy dupy, by móc na luzie udostępniać pro publico bono swoje otwory. Gestykuluje, z nią gestykulują te jej dwa balony, które uleciałyby bez trudu do stratosfery. Fick sie! Barman jest zdeklarowanym gejem, w Oazie dorabia na studia, gdyby był hetero, dawno by zwariował od nadmiaru, no właśnie, doznań.
Ula nie popija soczkami. Smaga się wódą z pasją flagelanta. Pragnie zmaltretować swoje gardło, żeby stało się nieczułe na obecność penisów w sobie. Jak jakiś wszechstronny eurotunel. Svein funduje jej pocałunek. Jest rozgrzany. Gotowy do działania. Opatulony śnieżnobiałym ręcznikiem planuje niezłe opady dla swojej ochoty. Dociska się paroma sznapsami, eins, zwei, drei, Polizei, mówi, mózg zaczyna mu się kręcić wokół własnej osi, to się dzieje, niech się dzieje, chodź, Ula, podaje rękę, chodź ze mną.
Mijają kameralne pomieszczenia, w których kopulują pierwsi śmiałkowie. Zazwyczaj są to dwie pary. Ewentualnie para i pan lub para i pani. W okolicy basenu dochodzi do zbliżeń na chybił trafił. W tym module klubu towarzystwo jest o stopień wyżej od przeciętniaków, którzy dopiero debiutują w wymagającej sztuce swingu publicznego.
(...) 
Muzyka. Odgłosy półpijanego spółkowania. Chlupoty, westchnienia i jęki. Oddalone miniorgie i nieplanowane gangbangi. Przemykający ludzie. Młodzi, starzy, trudno się połapać, gdy wódka źrenice podtapia. Niektórzy płoną ze wstydu. Niektórzy podpalają pychą.
Svein z nagła odkleja się od jej dłoni. Szast-prast, nie ma człowieka. Jakby się rozmył. Ktoś, coś, nie wiadomo, nie ma go, no, nie ma. Jest sobota. Ze dwie setki podmiotów kopulatywnych kotłują się w Oazie.
Ula szuka Norwega, woła po imieniu, bez skutku, patrzy na swoje odbicie w nieistniejącym lustrze, oto ona – mała seksowna Polka w seksownej bieliźnie, seksownie nastawiona. Przynajmniej na razie.
Ktoś trąca ją w ramię. Ula odwraca się, zadziera głowę. Przed nią dwóch rosłych czarnych. Owinięci białymi ręcznikami. Szczerzą zęby białe jak sumienie najnowszego papieża. Robi się w efekcie nieco jaśniej, Ula dostrzega rysy ich twarzy. Przeciętniacy, co gdzieś tam zarobili i przyjechali do Oazy na opłacone słono coitusy. Pożerają ją wzrokiem, samotna kobieta oznacza jedno: szuka swojej szansy.
Sveina nie ma. Svein się rozpłynął.
Murzyni dotykają jej ramion. Drapią łokcie. Są pewni, że o niczym innym nie marzy, jak poczuć ich w sobie.
Ula za mało wypiła, żeby nie odróżnić czarnego od białego. Nigdy, nigdy nie da dupy ludzkiej małpie, krzyczy w niej jeden wielki sprzeciw. Co ona robi? Dlaczego pozwala się głaskać?
A Svein nieobecny. Kiedyś ją ratował, dzisiaj sprzedał dla paru innych piczek. Durna, miała złudzenia. Każdy dla siebie, każdy w swoją stronę, taki jest człowiek. Nawet rasy białej. Amplituda gniewu Uli wspina się na dawno przez nią nieodwiedzane wyżyny.
Ku swojemu zdziwieniu ma teraz przed oczami nie Murzynów, a ich głowy. Przestali iść drogą na skróty. Zrzucili ręczniki. Ich nabrzmiałe członki patrzą na Ulę z oczekiwaniem pełnym nieskrywanego wyrzutu.
Bierz nas do pyska, zdają się mówić. Dwa naraz, panno, dwa naraz. Co, nie dasz rady? Dasz, dasz, no, nie marudź, pakujemy!
I pewnie by się im udała wyprawa w głębinę ust niskiej białej kobiety, ewidentnie otumanionej alkoholem…

Gdyby?
Gdyby co?