piątek, 28 kwietnia 2023

Gadżeciara #przerwanysenkornagi


 Zazdroszczę dzieciakom urodzonym w epoce smartfonów. Ale też dzieciakom z doby komórek. Lata 90., Nirvana, stacja VIVA, Scooter, Mr. President, DJ Bobo (żyje?), Love Parade i właśnie pierwsze komórki, które można było włożyć do kieszeni i być dostępnym, kiedy się tylko chciało. Dla mnie wówczas to było marzenie, ponieważ tak się słabo złożyło, kiedy wyjechałem na studia, że w wynajmowanym z kolegą mieszkaniu właściciel nie zainstalował telefonu stacjonarnego. To był koszmar komunikacyjny, czułem się wykluczony z „sociali” telefonicznych ze znajomymi z wydziału. Nie mogłem w dowolnej chwili skontaktować się z rodziną czy załatwić jakichś spraw. Nawet nie proponowałem nowo poznanej dziewczynie, by dała mi numer telefonu. Wstydziłem się. W niezbędnych przypadkach musiała wystarczyć karta telefoniczna i budki, ich szukanie między blokami jak Pokemonów, czekanie, aż ktoś skończy rozmawiać. Albo czyjś pełen wyrzutu wzrok na moich plecach, gdy przedłużała mi się rozmowa. W ogóle przecież nie było żadnych widełek czasowych do konwersacji! A jednak. Raz jakaś grupa młodocianych bandytów ukradła mi kartę, dobrze, że nie skończyło się zglanowaniem w bonusie.