piątek, 23 grudnia 2011

Zemsta jest kobietą


Antologie opowiadań są jak brutalne castingi. Czytelnik okazuje się bezwzględnym jurorem, który swojemu gustowi wskazuje palcem zabij lub pozwól żyć niczym podczas walk gladiatorów. I tak, z Zemsta jest kobietą ostaje się z tego śmiertelnego pojedynku, który stoczyło ze sobą dwunastu gladiatorów-autorów, jeno trzech, których styl albo pomysłowość pozostały w mojej pamięci.  

W Sto dni lata Przemek Gulda świetnie wnika w psychikę roznamiętnionej, rozmiłowanej, wreszcie rozczarowanej uczuciem kobiety. Wbrew przesłaniu antologii, tutaj raczej mężczyzna okazuje się mścicielem, ale to drobiazg, który nie wpływa na odbiór całości.

W Oczach wieprza Dorota Stachura mierzy się z idiosynkrazjami dnia powszedniego; epizodyczność wątków i tak już krótkiej noweli pozostawia uczucie niedosytu, na szczęście rekompensowane jest to ciekawą frazą i poczuciem humoru.

W Moim prywatnym akcie oskarżenia, bez wątpienia najbardziej zabawnym i konsekwentnie skonstruowanym opowiadaniu z całego tomu, Daniel Koziarski zaprasza do porachunków z lanserami współczesnej literatury polskiej. Zabawa jest tym przednia, że bez trudu można się domyślić, pod warunkiem zorientowania w tytułach i autorach, o kogo chodzi, komu się dostało i za co. A nawet jeśli nie ma bezpośredniej korelacji między protagonistami opowiadania a ich pierwowzorami, nie zmienia to percepcji, ponieważ nie o klucze środowiskowe tu chodzi, ale o wzorce i postawy, które obnaża Koziarski.

Mój prywatny akt oskarżenia to cały Koziarski w pigułce – błyskotliwy szermierz, trafiający w czułe punkty rzekomo wartościowej prozy, promowanej za ciężkie pieniądze na półkach empików. Czytając, z kulą w gardle czekałem, czy aby nie dobrał się i do mnie. Szczęśliwie nie. Ale nawet gdyby, to schyliłbym głowę pod topór jego krytyki. Nie ma bowiem autora, który nie zasłużyłby na parę kuksańców. Koziarski jeździ po pisarzach nie dla upodlenia kogokolwiek, on robi to z autentycznej pasji, żeby ocalić pewne wartości, a równocześnie wyśmiać pozorantów, gwiazdki jednego sezonu, gatunkowych hosztaplerów, którzy nie mają nic do zaoferowania i powiedzenia, są albo epigonami, albo nijakość frazy i braki warsztatowe próbują nadrobić tanią kontestacją czy wyświechtaną fabułą. 

Mój prywatny akt oskarżenia ratuje Zemstę, będąc jej zabawną, a równocześnie śmiertelnie poważną perełką. Dlaczego, tego nie zdradzę, żeby nie psuć radości czytania. Trzeba po prostu wejść do tego literackiego Colosseum i obejrzeć walkę, głosując, kto polegnie, kto się ostanie…  

niedziela, 18 grudnia 2011

Art Papier - Cięcia

Czytelnik zwiedza wraz z Gutkowskim zakamarki Warszawy, poznając przy tym nie tylko topografię miasta, ale i fragmentaryczne myśli głównego bohatera, w których uwidacznia się jego duże zorientowanie w polityce, ale także w kondycji współczesnej humanistyki, co sprawia, że poszarpana i wysoce aluzyjna narracja jest momentami dość trudna do śledzenia. Więcej

piątek, 16 grudnia 2011

Nowy Hiro nr 21

Nowy Hiro, nowy felieton Kartki z Marrakeszu


Podejrzewałem siebie o to już znacznie wcześniej, dwa, może trzy lata temu. Żeby ostatecznie przekonać się, że coś jest nie tak, potrzebowałem wielu okazji. A tych aż tylu nie było. Więc i problemu również. Okropna prawda wyszła kilka tygodni temu, jakoś tak w godzinach między 15 a 16. Dokładnie stało się to w Marrakeszu, na placu ساحة جامع الفناء,  czyli Jamaa el Fna.
Kiedyś ten słynny plac, będący archetypem wszystkich orientalnych deptaków, dzięki którym arabskie mediny miały w sobie coś z ateńskiej agory, stanowił doskonałe miejsce, gdzie można było dokonywać konkretnych transakcji. A to sprawić sobie niewolnika. A to zobaczyć w wersji live egzekucję okolicznych rzezimieszków poprzez ścięcie, wieszanie, kamieniowanie, w zależności od mody. Dzisiaj też tętni życiem, szczególnie od wieczora. Dosłownie niczym wampir budzi się z letargu i zaczyna dokazywać. Wypełniony przez zaklinaczy węży, rzępolących muzykantów, alfonsów małpek, których użyczają turystom do robienia z nimi pamiątkowych zdjęć, sprzedawców kadzidełek, błyskotek, wyciskanego soku z pomarańcz i grapefruitów, dilerów haszu, słowem wszelkiej maści marokańskich bajerantów i cwaniaczków z oldskulowym wąsikiem pod nosem, chodzących zarówno w nowoczesnych dżinsach, jak i w tradycyjnych galabijach. Wypatrują frajerów i koszą im kieszenie obietnicą, że dają coś za półdarmo. Gdzieniegdzie stoją przypięte do wozów, zmęczone życiem osiołki, rozpamiętujące dni swej witalności. Więcej w nowym numerze Hiro. 

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Kriegerin


Jakiś spec od zachęcających opisów filmów tak oto streścił ten obraz:

„Combat girls. Krew i honor” reż. David Wnendt, Niemcy 2011, 103 min.

Marisa, dwudziestoletnia Niemka, nienawidzi obcokrajowców, Żydów, glin i wszystkich tych, których obwinia o kłopoty swojej ojczyzny. Zachowuje się prowokująco, pije, wdaje się w bójki, a do swojej kolekcji tatuaży zamierza włączyć portret Adolfa Hitlera. Jej domem jest gang neonazistów, gdzie rządzą nienawiść i przemoc, a na porządku dziennym są suto zakrapiane imprezy.

Gdy przyłącza się do nich czternastoletnia Svena, Marisa staje się dla niej wzorem do naśladowania. Jest ona podręcznikowym przykładem dziewczyny walczącej o reprezentowaną przez grupę ideologię.

Światopogląd Marisy ulega jednak stopniowej ewolucji, gdy przypadkowo spotyka ona młodego uchodźcę z Afganistanu. Ich relacja uświadamia bohaterce, że istnieje coś więcej, niż czarno-biała rzeczywistość reprezentowana przez jej własny gang. Czy Marisie uda się wyrwać z grupy neonazistów?

Nie, nie tyle nie uda - to nie spoiler - tylko po prostu to nie o to tu chodzi, wbrew pozorom. Doprawdy, nie wiem, jakie recki zostaną wypichcone przez nadgorliwych filmokrytyków. Wiem natomiast, że po pierwsze, nie tytuł Krew i honor powinien anonsować ten film. Oryginalny, Kriegerin, czyli Wojowniczka, oddaje wszystko bezpretensjonalnie i bez zbędnych niedomówień. Polski przekład zwabi do kin być może hardkorowych lewaków, którzy będą chcieli podniecić się fabułą o zdegenerowanych neonazistach. Lub, w ramach kontrapunktu, oldskulowych szowinistów, którzy będą chcieli skserować postawy zbandyciałych miłośników segregacji polityczno-rasowych. 


A Kriegerin to historia przede wszystkim kobiet, starszych, młodszych i tych wręcz podlotków, które chcąc nie chcąc lądują na marginesie ruchów - jakichkolwiek. W końcu znajduje się jedna, może dwie harde, co mówią basta! I choć nie jest Kriegerin mistrzostwem filmowego świata, warto się skonfrontować z tą wciągającą, konsekwentnie poprowadzoną fabułą. Niewiele tu mówią, w sumie, za to sporo robią. Albo wrzeszczą. I to bardzo konkretnie. Pistolet Czechowa robi swoje w łapach ogolonego miłośnika dymiących kominów. I nie tylko on. Co dobrze służy fabule opowieści, która nie udaje blockbustera, serwującego co minutę twist w akcji pościgów i strzelanin, tylko w sposób wręcz reportażowy próbuje spenetrować to, co nam (załóżmy, normalnym ludziom) dalekie, choć jakże bliskie - niczym jakiś wirus grypy, niby zwyczajny, coroczny, a jak na kimś zakręci parol, to nie ma zmiłuj, witaj nagrobku. 


Kriegerin obfituje w wiele niedomówień, może za wiele, zamiast słów zapalenie papierosa, zamiast faszystowskich, gardłowych wykładni o porządku die Welt zwyczajne, claimowe Sieg heil!, ale środowisko nazizacietrzewionych świetnie pokazane, szczególnie kiedy widzimy ich wszystkim zusammen, śmiech, normalne chłopaki i nagle bach, wściekła muza w podkładzie, rozbryzgiwane piwo, pełna niepokojąco pociągającej witalności agresja. Autentyczna kurwica, choć źle sprofilowana, jakieś takie umiłowanie wszystkiego, co wbrew, choć w rzeczy samej staroświeckie i nierealne. To mogli pokazać tylko Niemcy. Dziewczyny, kobiety, zobaczcie naprawdę nieźle podkręcone Frauen, które potrafią uderzyć. 


Już w styczniu 2012 r. 

niedziela, 23 października 2011

Kwartalnik nr 3

W najnowszym numerze mój felieton "Małe prywatne demony".

Fragment:
Pamiętam, strasznie się w niej zakochałem. Wystarczyło na nią spojrzeć, a to, co pierwotne w mężczyźnie, a uśpione w ramach porządku społecznego, gwałtownie się przebudzało w nadziei na udane łowy. Nie musiałem długo polować, zwierzyna sama ustawiła się na mojej muszce i czekała na strzał, pełna aprobaty dla tego, co będzie. Miała ciemne włosy, takie właśnie blackmetalowe, rzęsy jak stąd do, no nieważne, bardzo, bardzo daleko stąd. Oddychała szybko pomimo widocznej dla innych myśliwych bujnej przeszkody, która to się wznosiła, to opadała, dosłownie hipnotyzując.

Numer do ściągnięcia ze strony pisma.

czwartek, 29 września 2011

Dagny - romans kultur


V KRAKOWSKIE DNI LITERATURY

DAGNY – ROMANS KULTUR

6-8 października 2011

 

P R O G R A M

Czwartek, 6 października


18.30 – 21.00                Inauguracja
                                      Miejsce: Willa Decjusza, ul. 28 lipca 17a

Powitanie
dr Danuta Glondys, dyrektor Stowarzyszenia Willa Decjusza
Eirik Bø, dyrektor festiwalu Kapittel w centrum kultury Sølvberget w Stavanger (Norwegia)

                                
Podróż na północ
Prezentacja antologii nowej literatury z Polski i Norwegii. Czytają: TINA ÅMODT,  EIVIND HOFSTAD EVJEMO, HUBERT KLIMKO-DOBRZANIECKI,  DAWID KORNAGA, EWA A. MADEYSKA, TOR EYSTEIN ØVERÅS, AGNES RAVATN, NILS HENRIK SMITH, KATARZYNA SOWULA
Prowadzenie: Dagny Juel Przybyszewska (Justyna Kowalska) i Stanisław Przybyszewski (Marcin Kalisz)

Wstęp wolny
                      

Piątek, 7 października


10.00 – 11.30                Onomastyka – klucz czytelnego przekładu i źródło kłopotów tłumacza
                                      Miejsce: Instytut Goethego, Rynek Główny 25, czytelnia
Niemiecko-polskie warsztaty tłumaczeniowe
Prowadzenie: Agnieszka Gadzała, Alicja Rosenau, tłumaczki literatury

12.00 – 13.30                Muza czy heroina skandalu   
                                      Miejsce: Bunkier Café, Plac Szczepański 3a
                                      Dyskusja panelowa
Prowadzenie: Marcin Wilk, dziennikarz, krytyk literacki
                                      Uczestnicy:
Gabriela Matuszek, historyczka literatury
Aleksandra Sawicka, autorka książki „Dagny Juel Przybyszewska. Fakty i legendy”
Mariusz Sieniewicz, pisarz

Wstęp wolny. Tłumaczenie symultaniczne na język angielski

14.30 – 16.00                     Bilet rewelacyjny do małej ojczyzny – Vom Übersetzen des Unübersetzbaren
                                      Miejsce: Instytut Goethego, Rynek Główny 25, czytelnia
Polsko-niemieckie warsztaty tłumaczeniowe
                                      Prowadzenie: Saskia Herklotz, Sabine Leitner, tłumaczki literatury

19.00 – 22.00                Przybyszewszczyzna
                                      Miejsce: Kawiarnia Jama Michalika, ul. Floriańska 45
Wieczór autorski uczestników projektu „Dagny – program stypendiów i wydarzeń literackich”. Czytają: MARCIN BAŁCZEWSKI, BIRGIT BAUER, HENNING BERGSVÅG, IRYNA CHADARENKA, LISA DANULAT, BENJAMIN LAUTERBACH, TOM SCHULZ, BOHDAN SŁAWIŃSKI, NATALIA ŚNIADANKO, ANJA TUCKERMANN, ALEKSANDER USZKAŁOW Prowadzenie: Dagny Juel Przybyszewska i Stanisław Przybyszewski

Bezpłatne wejściówki do odbioru w Willi Decjusza i w InfoKraków, ul. Św.Jana 2.  

 

Sobota, 8 października


12.00 – 16.00                Rozmowy w podróży  
                                      Miejsce: Statek „Nimfa”, Bulwar Czerwieński 3, rejs do Tyńca i z powrotem
                                      O literackim Krakowie z Martą Kijowską
                                      Prowadzenie: Katarzyna Sowula i Dawid Kornaga      
                                      O literackim Stavanger z Eirikiem Bo
                                      Prowadzenie: Agnes Ravatn i Nils Henrik Smith

                                     
Tłumaczenie symultaniczne na język angielski
Bezpłatne bilety na statek do odbioru w Willi Decjusza i w InfoKraków, ul. Św. Jana 2.  


19.00 – 22.00                Open mike
                                      Miejsce: Muzeum Inżynierii Miejskiej, ul. Św. Wawrzyńca 15
                                      Wieczór autorski uczestników projektu „Dagny – program stypendiów i wydarzeń literackich”. Czytają:  KATERYNA BABKINA,  KNUT OLAV HOMLONG, ANNE KÖHLER, SVEALENA KUTSCHKE, LISA CHARLOTTE B. LIE, BOHDANA MATIJASZ, PAWEŁ NADOLSKI, JULIUSZ STRACHOTA, MICHAŁ ZYGMUNT
                                      Prowadzenie: Dagny Juel Przybyszewska i Stanisław Przybyszewski
Wstęp wolny.



poniedziałek, 12 września 2011

Koziarski o Cięciach

Żywa, prowokująca i błyskotliwa powieść – pewnie jedna z ciekawszych, jakie pojawiły się ostatnio na naszym rodzimym rynku wydawniczym. Nie jest łatwo napisać o zmęczeniu życiem, a jeszcze trudniej rozpoczynać rewolucje, które zamiast beneficjentów mogą wykreować ofiary. Kornaga, zdając sobie z tego sprawę, rzuca nam do stóp kawałek soczystego literackiego mięsa, okupiony własną krwią i przyprawiony cząstką własnej duszy. Zechciejmy podjąć tę ofiarę, potraktować ją jako wyzwanie dla nas samych. Bo przecież fałszywe poczucie komfortu może być równie zabójcze, co lęk o przyszłość. Więcej na Granice.pl

środa, 24 sierpnia 2011

Ewangelia dla wątpiących - wywiad dla Lampy

Pełna wersja wywiadu w najnowszej Lampie, nr 7-8 (88-89).
Fragment:

Kuba Przybyłowski: Nie da się tego uniknąć, na czwartej stronie okładki masz napisane, że to najbardziej autobiograficzna powieść i... chyba rzeczywiście tak jest. Nic o wampirach, nic z punktu widzenia dziecka, bohater tym razem jest dość przeciętny, jak na ciebie oczywiście, a mimo wszystko jest przegięcie, nie umiesz inaczej? Żeby było mniej drastycznie?  

D.K.: Słusza uwaga. Ja programowo mam tak, że w prawie każdej opowieści musi dojść do konfrontacji, werbalnej lub fizycznej, polać krew etc. Nawet gdy pozornie nic na to nie wskazuje. Nie wynika to z jakichś stephenkingowskich inklinacji, to po prostu jedna z cech mojej prozy, świadomie wybrana, a nie freestyle, byle szokować i nic więcej. Za dużo czytam i oglądam, by wierzyć w drastyczność literatury jaką taką. Mnie bardziej fascynują zestawienia i kontrasty. Łagodność i gwałtowność, poukładanie i anarchia. Żeby tworzyć szczerą literaturę piękną, czasem dobrze się pobrudzić. Gutkowski z “Cięć” nosi przy sobie czechowowską strzelbę, która w tym przypadku jest nożyczkami... Nie piszę kryminałów czy sensacyjniaków, ale czy to oznacza, że literatura piękna ma unikać nieco bardziej zaskakujących czy tylko pozornie nieadekwatnych z całością rozwiązań? Traktuję to jako konieczny twist fabularny, ale również kontynuację mojego programu prozatorskiego. Ponieważ od początku piszę o przemocy w różnych odcieniach i tonacjach. O gwałtownych emocjach. O dawaniu życia oraz jego odbieraniu. O autodestrukcji, czymś, co wielu z nas w sobie nosi, a uporczywie ukrywa niczym jakiegoś aliena, szczególnie przed sobą. Wystarczy spojrzeć na większość alkoholików, przecież to klasyczne, rozciągnięte na lata samobójstwo; można zasłaniać się tym czy tamtym, “nie piję codziennie”, “mam nad tym kontrolę”, skutek jest zawsze taki sam: skraca się sobie życie w trybie turbo. Pracując na etacie jako kreatywny też skracałem sobie życie marnotrawieniem energii na duperele. W zamian, prawie jak w reportażu wcielenionym, mogłem po latach dokonać podsumowania tych faktów i mitów. Opisać środowisko, manieryzmy, użyć np. języka copywriterów czy strategów marketingowych nie nie na zasadzie trawestacji czy parodii, lecz pełnoprawnego środka literackiego. W “Cięciach” Leon Creations jest symbolem tysięcy firm, w których wykorzystuje się ludzką wyobraźnię w niecnym poniekąd celu. Nie w tym problem, to byłoby zbyt tanie i łatwe do krytyki. “Cięcia” kierują działa, a właściwie ostrza na osoby, które wchodzą w to, twierdząc, że to coś fajnego, wartościowego. Z takim podejściem są niebezpieczni, ponieważ mają do dyspozycji tysiące, miliony euro, które służą do reklamy - czegokolwiek, co wezmą sobie za cel. Jak np. nowej wiary. Wielu z nich jest przekonanych, że jak ma w torbie iPhone’a, w łapach iPada, a na co dzień czyta Wikipedię, to dobrze wiedzą, jak ten świat urządzać, co zmieniać, co krytykować. Małe, reklamowe Hitlerki - jak nic! A jest ich wielu, uwierz mi. Uważam, że literatura powinna wyrywać w miarę możliwości te chwasty. Fabułą, przekorą, nawet przegięciem, byle zwrócić uwagę na niebezpieczeństwa konformizmu ubranego w oryginalność, kreatywność i... Lacoste. Gdybym się z tym nie skonfronował osobiście, nie dostał po tyłku, nie czuł, że mimo wewnętrznych zapewnień skręcam w popkulturowy light, nigdy bym nie opisał, jak opisałem w “Cięciach”, tego robiącego zabawne miny lewiatana, który zdaje się mówić: “Spoko, wyluzuj. Co się kisisz, walnij lufę i leć na wakacje, stać cię, nie?” Każdy z bohaterów “Cięć”, mężczyźni wymieniani tylko z nazwiska, odzwierciedla jakieś pokręcone, pełne sprzeczności postawy. Naginają świat do siebie, nigdy inaczej. Stąd kobiety są z ich perspektywy kwiatuszkami (Fleur), fotonarzeczonymi, kociarami, urządzeniami do seksu, łącznie z kalekami na wózku; nie mają nazwisk, jedynie imiona. Jak wyzwolić się z czegoś, co jest nami? Niekiedy, niestety, właśnie przez redukcję, cięcia, w przenośni i dosłownie. Kiedy cię boli, przynajmniej wiesz, że żyjesz. Ty, nie twoja projekcja.

sobota, 6 sierpnia 2011

Tajna Polska o Cięciach

Gutkowski, wzorowy i długoletni pracownik agencji reklamowej Leon Creations, najchętniej opowiada o krótkim romansie w Cannes z piękną francuską  Fleur. Jego narzeczona w Warszawie widocznie mu się opatrzyła, skoro nie o niej opowiada, ale o Fleur. Narzeczona istnieje tylko jako bezrobotna fotografka, nie mówi o jej sexie. Powieść toczy się z początku leniwie, opisy pracowników wielkiego biurowca dostarczają czytelnikowi wielu negatywnych wrażeń. Taka zresztą jest strategia autora. Czytaj więcej

poniedziałek, 4 lipca 2011

Czechowicz o Cięciach

Najnowsza powieść autora uderza przede wszystkim w pełen fałszu i obłudy świat eleganckich garniturów oraz sztucznych uśmiechów podczas mijania się na korytarzach. Zmyślona firma Leon Creations wraz z jej prezesem Baronem to specyficzna i bolesna alegoria życia, jakie świadomie wybierają ci, którzy są w stanie zacząć, żywiąc się kurzem i pijąc deszcz, a skończyć to już nie wiedzą jak. Czytaj więcej

niedziela, 22 maja 2011

O Dagny - Damian Gajda

– Dla mnie ważne jest miejsce, gdzie się będzie przebywało. Kraków znam naskórkowo, byłem tam wiele razy, ale nigdy na tyle długo, by poczuć ten inny rytm. A ja, po ostatniej galopadzie literackiej i pewnych zmianach w moim życiu, oczekuję przede wszystkim pewnego resetingu. A że będą tam osoby z różnych krajów, a wszyscy będziemy niejako skazani na siebie, to tym większe jest to wyzwanie – mówi Kornaga. Czytaj więcej

czwartek, 12 maja 2011

Marcin Jauksz o Singlach+

Powieść Kornagi to niezwykle ciekawe zadanie dla każdego, kto myśli o sobie jako o singlu - kimś, kto nie jest sam „tylko teraz", „przez moment", ale kto dopuszcza myśl (czasem nawet już się do niej przekonał), że resztę życia ma szansę spędzić solo. Nie ma taki osąd oczywiście charakteru twardej deklaracji - wszak miłość jest jak grypa: spada na człowieka nagle i nie tylko wiosną - ale stanowi o pewnego rodzaju tożsamościowym otwarciu, gotowości spojrzenia na swoje życie z nieco innej perspektywy i bez nadbagażu dotychczasowych uprzedzeń (że mąż/żona, dzieci to „naturalny porządek rzeczy"). Tego rodzaju otwartość pozwala najskuteczniej zadumać się nad medialnym wizerunkiem singla w dzisiejszej Polsce, wizerunkiem, który zakłada, że Singlem przez wielkie „S" jest się raczej tylko w Warszawie; gdzie indziej to raczej wciąż starą panną czy starym kawalerem... Nie bez powodów single Kornagi żyją w stolicy, nie bez powodów tam też toczą się losy większości „pojedynczych", których znamy z TV... Czytaj więcej

poniedziałek, 28 lutego 2011

Fragment Cięć w magazynie Radar

Godzina dziewiąta z  minutami, Gutkowski wciska się z  rzeszą mu podobnych do wymęczonego wieloletnim użytkowaniem szynowca, zaduch jak w  wędzarni, człowiecze mięso jedzie, człowiecze mięso opakowane w  puchówki, płaszcze, kurtki z  termoobiegiem, nieznośne zimno na tej szerokości geograficznej, tu zima trwa praktycznie przez rok, daje chwilę wytchnienia i  dociska mrozem do sierpnia, jacyś zagraniczni idioci próbowali kilka wieków temu dokonać rozbioru tych bezużytecznych ziem, po co im to było? Doigrali się, same kłopoty, powstania, zrywy, kosy, zamachy, mistyczna poezja i  botaniczny język, w  Szczebrzeszynie chrząszcz brzmi w  trzcinie i  inne dziczysyczy, dźwięczyjęczyślęczy, krew, rozwałka, rozpierducha, bo tutejszy potrafi i  zawsze trafi w  potylicę przeciwnika z  obcej ziemi. Więcej

piątek, 4 lutego 2011

Jesteś szalona


Kilka miesięcy temu dokonaliśmy głębokiej, pełnej empatii analizy legendarnego kawałka Ciało do ciała grupy Topless. Dziś czas na top of the top, króla królów, Jezusa Jezusów, boga bogów, słowem, polo imperatora, absolutnego klasyka gatunku, bez którego nie ma wesela - czy to w remizie, czy w zajeździe, czy ekskluzywnym hotelu, no po prostu nie ma! Bawią się przy nim potomkowie potentatów rolniczych, badylarskich, supermarketowych, skaczą przy nim córy i synowie krótkowzrocznych (ale nie ideologicznie) profesorów filozofii, studenci MISH, pozujący na inteligencików copywriterzy, nadużywający alkoholu i seksu pisarze (więc i niżej podpisany), offowi kontestatorzy, hotelowi animatorzy, kaowcy za 1000 PLN netto na miesiąc, hodowcy - kotów, myszek, węży, marihuany, pokątni producenci dopalaczy, pełni powagi prokuratorzy (jak się porządnie ten tego w imię Rzeczpospolitej), no wszyscy, łącznie z ponad miliardem Chińczyków, którzy na pewno słyszeli tę polską piosenkę po swojemu, a jeśli nie po swojemu, to po niemiecku, co zapewne zabrzmiało dla nich groźnie, lecz oni lubią takie nonszalancko mocne zagrywki. Panie i panowie, oto nadchodzi legenda, mit, werbalna rozkosz dla domytych i niedomytych uszu, Jesteś szalona grupy Boys.

Chłopaki z kultowego bandu zaczynają bezpośrednio niczym onegdaj zadziorni punkowcy z Sex Pistols, czy, uwzględniając nasze poletko, KSU; nie bawią się w niedomówienia, kiedy przedstawiają ten moment, kiedy pani nie chce już pana, najchętniej kopnęłaby go w zadek i pokazała soczystego faka. To jest przekaz, którego  mogą pozazdrościć również najbardziej hardkorowi raperzy, to jest katiusza werbalna, trafiająca w sam czuły punkt i job twoju mać:

"Miłość odchodzi" - słyszę znów z Twoich ust. 

Tak, miłość odchodzi, obwieszcza kasandrycznie wokalista Boysów. Miłość trwała, trwała i bach, się zje… – dodałby krnąbrny raper, by udowodnić, że większy z niego chojrak od discopolowego bandu. Ale Boysi, niczym amerykańscy autorzy powieści sensacyjnych, stawiają na klarowny przekaz, coś w rodzaju relacji w TVN24, miłość przemija, jak w tym kawałku Davida Guetty, przemija i to jest fakt niepodważalny jak ujebany stół czy cokolwiek nieprzyjemnego w zasięgu naszego wzroku. 
Dodatkowo słyszymy, że narratorem tej opowieści jest mężczyzna, nawet bystry, bo nie tyle stwierdza, co zauważa, że miłość odchodzi, ale widzi to w ruchu ust jego wybranki. Więc zapewne te usta są obiektem jego pożądania. I teraz te usta, które mówiły mu miłe słowa, zioną okropną konstatacją, która natychmiast zabiłaby Tristiana. I Izoldę.

Zawsze prawda miała jakiś sens. 

Dokładnie, prawda jak to prawda, zazwyczaj ma w sobie sens. Lecz w tej piosence podkreślamy to podwójnie, ponieważ świecie relatywnych interpretacji oraz odczuć człowiek zatracił wiarę w swój solipsyzm… Jest prawda i jest prawda, która ma sens. Jakiś. Więc sprecyzowany. W tym przypadku, śmiem domniemywać, związany z zaufaniem. Kiedyś mówiła, że mnie kocha – wierzyłem jej. Dziś mówi, że mnie nie kocha – też jej wierzę. Ona nie kłamie. Wali prosto z mostu. Z mostu owych ust.
Ale idźmy dalej, czas na wspomnienie, jak to było kiedyś dobrze, jak to raj na ziemi, jak to ty & ja, jak w tych popowych piosenkach, zdobywaliśmy świat, Szeherezada i te sprawy, miejsca intymne i zakazane, które przestają być takowymi, kiedy ty i ja, kiedy, jak śpiewał konkurent Boysów, Topless, ciało do ciała – lgnie jak w śnie, że o rany, Jezu, aaa, dochodzę, kochanieeee!

Te dni jak bajka, piękne jak tysiąc róż. 
Ty się śmiałaś zawsze no i cześć. 

Podmiot liryczny, w ramach bólu i rozgoryczenia zaistniałą sytuacją, kiedy sympatia zamienia się w antypatię, zamiast powiedzieć: „Jebana kurwo, przez ciebie straciłem tyle czasu, kurwa!, znosiłem, kurwa!, twoje kaprysy, twój plebejski rechot, no pieprzony anioł ze mnie! A tak mi się teraz odwdzięczasz, pizdo, szmato, wywłoko ostatnia!”, ów podmiot wychodzi ponad swoje doraźne rozgoryczenie i przywołuje arkadyjskie wspomnienie przeszłej, jakże intensywnej realizacji uczuć. Nie ma dla niego zwyczajnych dni, one są bajką, snem, imaginacyjnym doznaniem równym urodzie kwiatów. Miłość Andersenowska, miłość platońska, miłość Arystypowa, wszystko w jednym, o czym nawet autor tego tekstu nie zdaje sobie sprawy – tylko jego, wokalisty, discopolowy geniusz gdzieś tam na zakończeniach neuronów to wyczuwa i w słowa przeistacza.

Zapewne, zwłaszcza podczas słuchania, boli fraza „no i cześć”. To, nie czarujmy się, brutalne, iście sloganowe wykorzystanie równoważników zdań. Dobitność podsumowania może tknąć nieco wrażliwsze persony i doprowadzić je do delikatnej formy depresji. Bo jakże to tak? Dobrze się bawiliśmy, ja się dla ciebie poświęcałem, pizzę (załóżmy) fundowałem, wino (załóżmy) kupowałem, całusy i inne takie serwowałem (to na pewno), a ty teraz tak mi odpłacasz? Zwyczajne „no i cześć!” Co ja jestem, akwizytor? Operator telefonii komórkowej, którego wymieniasz po dwóch latach na rzekomo tańszy, z większym pakietem darmowych minut? Co to znaczy, no i cześć, mogłabyś choć rzec: do wiedzenia. Wyjdzie nieco grzeczniej, z nadzieją, że może kiedyś, jak się rozczarujesz nowym obiektem swoich płciowych fascynacji, zejdziemy się na nowo. Nie dajesz mi nadziei. Zabijasz tym czesiowaniem; niby kumpelsko, a jednak brutalnie. Kobiety to małpy, przeskakują z drzewa, jak im się znudzi, na kolejne drzewo. Nie jestem, cholera, drzewem, mam dwie ręce, aaa, to już było, no dobrze, mam trochę kasy na koncie, więc cicho bądź i korzystaj, kiedy płace. A ty nie? Tak, taka wygodnicka? Taka fiu-bździu! Tyyyy! Masz więc za swoje:

Jesteś szalona, mówię Ci. 
Zawsze nią byłaś, skończ już wreszcie śnić. 
Nie jesteś aniołem, mówię Ci. 
Jesteś szalona. 

W dobitnie zapadającym w pamięci refrenie autor tekstu wpisuje się w odpychająco mizoginiczny dyskurs, jak to odtrąceni mężczyźni są biedni, a odtrącające ich kobiety – wredne i okrutne. I rzuca iście Macierowiczowskie oskarżenia, sugerując dziewczynie raczej pobyt w Tworkach, niż normalne funkcjonowanie na rynku usług seksualno-uczuciowych.
Jesteś szalona!
Nie ukrywając swojej wyższości, zarzuca byłej wybrance, że skoro to ona go porzuca, to normalnie na świecie nie jest w pełni władz umysłowcy. Jakby chciał powiedzieć: „Babo, bez faceta jesteś niczym! Jesteś szalona! Crazy! Jebnięta do cna!”

Można spekulować. Ale prawda powyższego zostaje odkryta w następnym decydującym wersie, kiedy wokalista zarzuca naszej Szalonej, że zawsze nią była – żyła w świecie onirycznych urojeń, na dodatek, w trzecim wersie, jedzie po bandzie, sugerując, że była i jest rozwiązła – nie jesteś aniołem – a przyczyna tego rozejścia to jej nieposkromione libido, puszczalstwo, myszki w cipce oraz inne, obrzydłe nawiązania, które tu pominiemy, by uniknąć pornograficznych skojarzeń.

Jakby tego było mało, narrator podkreśla, że „on to mówi”; nie, że gdzieś tam usłyszał, co ludzie mówią. On jest pewny swojej opinii o lekkim prowadzeniu się bohaterki tej nostalgicznej (choć z przytupem) piosenki. Jedno jej w głowie, a właściwie to znacznie, znacznie niżej to jej jedno... Nie ma na nią rady, takie postępowanie zasługuje na potępienie, bo po prostu jesteś szalona, nic cię nie uleczy, ani moja miłość, ani poświęcenie; zachowujesz się jak jakaś czarownica, przydałby się Torquemada ze stosem na boku, może on by ci wykarczował to szaleństwo, z dymem puścił, znormalniałabyś, za mąż wyszła, dziecko urodziła umiłowanemu przez ciebie mężczyźnie, macierzyństwu się poświęciła, a nie zapędom rozwiązłej i sprośnej waginy, która prowadzi li tylko na manowce nimfomanii.

Na pożegnanie dajesz mi uśmiech swój. 
Gdy odchodzisz, wszystko burzy się. 

Wokalista obiektywnie zauważa, że wybranka jego złamanego (przez nią samą) serca odchodzi, szczęśliwie, coś ją tyka i robi to z godnością, obdarzając go uniwersalnym gestem afirmacji.
To daje nadzieję. Kto wie, pewnego dnia, kiedy zepnie się to i tamto, znów się spotkają, połączą, posmakują.
Jednak kolejny wers nie pozostawia złudzeń – odejście jest odejściem, porażka, trzęsienie ziemi i majtek, degrengolada, upadek, tsunami. Nie ma promyczka słońca. Nie ma jakiejkolwiek nadziei. Podała czarną polewkę, pozostała niewzruszona w swoim suczym wyborze i, panie, nie ma dyskusji.

Kochałem Cię i Twe szaleństwa mocno tak. 
Ty się śmiałaś zawsze no i cześć. 

Co zatem pozostaje? Socjotechnika? Retoryka? Może i tak, bo ta lingwistyczna metoda, a nuż, może ruszyć jej sumienie – nie teraz, to kiedyś. Jedziemy więc po bandzie, mimo porażki jęczymy o miłości, ba, w ramach sadomasochistycznej jazdy przyznajemy się, że w sumie takie postępowanie wzbudza w nas zadowolenie i satysfakcję. Szaleństwo podnieca. Odtrącenie przyciąga.

Męska część czytelników (i słuchaczy) może jednak odetchnąć na samym końcu, słysząc nieco zgryźliwą, pokrętną filipikę, że i owszem, byłaś górą, odepchnęłaś mnie, ale ja wiem, ja wiem, suko, jak mnie skrzywdziłaś i ci tego, bądź pewna jak okres co dwadzieścia osiem dni, nie daruję, ponieważ tak naprawdę, niunia, tak naprawdę, czy ci się to podoba, czy nie, jesteś niewolnikiem swoich hormonów, genetyczną wypadkową, jesteś nikim, a jeśli już kimś, to wyłącznie…

Jesteś szalona, ... 

I wiesz co, zdaje się mówić narrator, chuj ci w dupę, jeśli nie mój, to inny, ale zawsze.

No cham jeden!


niedziela, 2 stycznia 2011

artPapier o singlowaniu

Słowa piosenek towarzyszą każdemu rozdziałowi „Singli”. Na początek wątku – muzyka gra! Rozpoczyna się Dżemem i jak tylko nieświadomy niczego czytelnik zawiesi swe oko właśnie na tym, istnieje poważne zagrożenie, ze już dalej nie pociągnie. A dalej jest jeszcze lepiej (wspomniana Kunicka na przykład z pamiętnym utworem o wdzięcznym tekście: „lato lato lato czeka, razem z latem czeka rzeka…”). Kornaga lubi się pośmiać, z samego siebie trochę też. Czytaj więcej