środa, 18 czerwca 2008

Cannes 5

Carlton Beach. (And bitches everywere.) Muzyka. Alko for free. Żarcie. To sprzyja poufałości. Przynajmniej co niektórych. Dobra ich. Niech się cieszą. Bo trwa okołofestiwalowa impreza. Młodzi i podstarzali hedoniści próbują ziszczać swoje zmysłowe marzenia. Jednym się udaje, drugim nie - jak to w naturze. Samce i samice ze wszystkich kontynentów świata - oprócz Antarktydy - tańczą, wiją się, wyginają, raz tu, raz tam, byle więcej mnie, byle zaznaczyć terytorium, byle jakiekolwiek byle. Uda, bicepsy, piersi, urok osobisty.

A przy przy tym jakże symptomatyczny fakt, nie tyle fakt, ile definicja naukowa. Starzy liderzy osuwają się stopniowo na dalszy plan, w stronę morza, fal odchodzących, milknących, na ich miejsce: nowe ciała, nowi zdobywcy, młodzi, prężni, jędrni. I jędrne biusty. I uda. I klatki piersiowe. I genitalia, "hałaśliwe" jak świeżo zakupione grzechotki. Świat się bawi (z licznymi wyjątkami). Podsumowanie: mięczaki są sami sobie winni. Tu nikt się nie użalał. Nad czymkolwiek. Boli. Kto tego nie pojmuje, widocznie albo za mało doczytał, albo naprawdę nie ma ikry. Ale boli.


Droga powrotna. Owa Rue d'Antibes. Ni człowieka, ni ducha. To dobrze. Przynajmniej - wniosek z tego taki - w Cannes po drugiej nad ranem unikniesz wpierdolu. I dobrze.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Czyzby w 5. ksiazka miala miec hedonistyczny posmak?

Dawid Kornaga pisze...

Hmn, kto to wie..