czwartek, 19 czerwca 2008

Cannes 7

Robi się coraz bardziej imprezowo. Przynajmniej w kontekście odreagowania od tego całego shitu, jaki wsączają z każdej strony. Willa z basenem gdzieś na wzgórzu z widokiem na cannejskie plaże. Alko. Food. Muzyka. I dużo słońca. Za dużo. Bo co niektórym odbija; skaczą do wody, lansują się pluskając. Nic to, powiedziałby pan Wołodyjowski, wyjmując szablę i ścinając głowę jednej z tych marketingowych małp (i małpeczek). Cannes ma w sobie coś z Florydy (+ Cannes Vice) - idealne połączenie bogactwa i wolnego czasu. Istnieją bowiem - jak wiecie - ludzie zamożni, lecz zapracowani. Tak zapierdalają, tak tu i tam, że nie mają czasu na skonsumowanie swoich wątpliwych osiągnięć. A tutaj - wręcz przeciwnie. Tworzę więc korzystam. Nigdy: tworzę, więc tworzę (do zasranej śmierci). I to jest zaleta życia nie tyle na luzie, ile na - ruszcie...

1 komentarz:

bohdan sławiński pisze...

Dav, jest taki kawałek kazika: "my artyści sceny niezależnej, skoro robimy tak fantastyczne rzeczy, czemu nie zarabia się za to pieniędzy". Niby nic, a znaczy. Może trzeba było popróbować zostać utrzymankiem bylejakiej gwiazdy filmowej? - miałbyś spokój, mógłbyś tylko tworzyć; i tylko korzystać. Ot, schizofrenia bytu:)