środa, 20 lutego 2008

Zapluty

Luty, jak i listopad – jeden akurat miesiąc po nowym roku, drugi z kolei miesiąc przed nowym rokiem – mają ze sobą wiele wspólnego. Wyróżniają się specyficzną depresogennością, którą nie tylko łatwo dostrzec wokół siebie, ale także w sobie.

O ile w grudniu w związku ze zbliżającymi się Świętami poziom optymizmu podnosi się jak instrumentarium jurnego staruszka w Ciechocinku, to zaraz po Sylwestrze następuje brutalny zjazd, który swoją depresję osiąga właśnie teraz.

Przypominają o sobie karty kredytowe, którymi fechtowało się w przedświątecznej bitwie handlowej, czas je spłacić łącznie z odsetkami, dobry człowieku. Wielu wstydzi się, że na nic sylwestrowe przyrzeczenia (wypowiadane śmiało pod wpływem uderzającego do głowy szampana), jak nie rzucili palenia, tak nie rzucili, ba, palą jeszcze więcej. Kilogramy nie stopniały, choć przysięgało się na Św. Anorektyczkę, że tym razem śmierć torcikom, panierkom i sosom.

Zapluty luty.

Społeczności w małych miejscowościach naciskane są przez tzw. okres wielkopostny, żałosną próbę rozbudzenia religijności w stylu ramadanu; nadaremny wysiłek, bo polski kartoflany katolicyzm powoli bankrutuje i żadne czary-mary nad cudzym żołądkiem i duchem nie wskrzeszą ani wiary, ani zapału. Młodzi ludzie nie mogą się wyszumieć na dyskotekach, a jeśli nawet, mniej się pocą, mniej skaczą, bo jakoś tak ciszej grają w tancbudach sparaliżowani wizją kary wieczystej didżeje, absolutnie nie w pierwszy piątek miesiąca, bo lokalny ksiądz proboszcz utrze nosa lokalnemu burmistrzowi i lokalnej radzie miejskiej. Niewytańczeni klabingowcy pogrążają się we frustracji, wiedząc, że gdzieś tam w Trójmieście czy Krakowie bandy hedonistycznych, rozzuchwalonych brakiem sankcji rówieśników nic sobie nie robią z przebrzmiałej tradycji i cieszą się życiem w tym cholernie trudnym miesiącu.

Zapluty luty.

Drażnią drobiazgi. Na przykład mnie. Czepiam się o pierdoły, a pierdoły czepiają się mnie. Znajomi przycichli, pochowali się po swoich budach i budkach, ni nosa, ni palca nie wystawią, by coś zaaranżować; rozumiem, starzeją się, ale bez przesady, nie aż tak szybko. Jedyne, co ich usprawiedliwia, to właśnie luty, zapluty.

Szczęśliwie, tegoroczna zima przypomina ocenzurowany film pornograficzny, żadnych ostrych akcji z długimi soplami lodu spadającymi przechodniom niekoniecznie przed nogami. Żadnych głębszych penetracji mrozu aż po same kości. Bez nadmiernego poślizgu zawieruchy. Ot, parę dosyć intensywnych śnieżnych pieszczot, które jakoś nie zapadły w kończynach. Zawiało trochę z tej, trochę z tamtej, ale żeby tak dosadnie, rabelaisowsko, to nie, żadnych gargantuicznych napadów opadów.

Popularne seriale zostały zdetronizowane przez prognozy pogody. A wiecie, że podobno w najbliższy poniedziałek ma być w W-wie 14 stopni? Nie wierzycie? Istoty podłe, mdłej wiary, idźcie więc precz w stronę Białorusi, już tam was ogrzeją należycie pałkami.

Gdzie spojrzę, tam zbierają podpisy pod listę z wezwaniem, aby zaczęła się wiosna. Tak, już teraz, bo co tam, ludzie gadają, że zmiany klimatu, to zmiany klimatu, nie? Poza tym te skurczybyki podnieśli i wciąż podnoszą ceny gazu, dłużej ogrzewasz, więcej płacisz, ludzie, my nie chcemy wiosny, lepiej od razu lato, gwarantowane duże oszczędności. Nic z tego, zapluty luty jedzie wolno, normalnie kolejka mazowieckich kolei, i, o zgrozo kalendarzowa, będzie dłuższy o jeden dzień, co za podstępny przystępny rok. Urodzeni tego dnia praktycznie nie istnieją.

Jedni tracą nadzieję, kopytka do przodu, trumna na dół. Tak, samobójstw co niemiara, jak zwykle w lutym i za jakiś czas – w listopadzie… Drudzy pospiesznie afirmują miłe odsłony życia. W sklepach wcale nieśmiałe pierwsze rzuty nowych kolekcji. Ostatniej soboty parę spódniczek zamąciło w głowie mojej żonie, a że nogi i figura bez zarzutu, to była w pełni usprawiedliwiona, chcąc wrócić z jedną z nich do domu… Ostatecznie nie spodobał nam się fason, szkoda. Zapluty luty.

4 komentarze:

Lu pisze...

Twoja diagnoza sprawdza się nawet w bardziej umiarkowanej klimatycznie Anglii. Choć styczeń był już-prawie-wiosenny, ostatnio zrobiło się nieprzyzwoicie mroźno, co oznacza, że temperatura spada poniżej zera już wieczorami. Właśnie wtedy, kiedy ja wsiadam na rower i pędzę do pracy mrugając wesoło czerwonym światełkiem. Przydałaby mi się zresztą druga lampka, bo gdy wracam, jest już dość ciemno, do tego te mgły...

Anonimowy pisze...

Moja depresja już dawno przestała rozróżniać miesiące. P.S. Zdziwiłbyś, pewne wiarygodne źródła podają, że statystycznie najwięcej samobójstw popełnianych jest latem.

Anonimowy pisze...

Miało być: zdziwiłbyś się. Tak to jest z koncentracją, jak ktoś z pracy słucha Patrycji Markowskiej i opowiada jakieś pierdoły przez telefon. Moja dłoń kurczowo zaciska się na sztyleciku do otwierania korespondencji... Luty. Będą ofiary w ludziach.

Dawid Kornaga pisze...

Cóż, niektórzy nie wytrzymują presji, że nie skorzystali z ofert last minute... Inni z kolei są załamani "wczasami" we Władysławowie... Sporą grupę samobójców stanowią niewątpliwie uwikłani w wszelkie remonty, ot, zaczęli przerabiać łazienkę, zapłacili dziesięć tysięcy, a rozzuchwalony majster im płytki spieprzył; napuścili wody do wanny, położyli się i włączyli suszarkę do włosów.