czwartek, 14 lutego 2008

Dzień dobroci dla bliźnich

Na Walentynki miłuj bliźniego swego prawie jak siebie samego. Zaproś go/ją do restauracji, niech restauracja zarobi na importowanym święcie. Kup mu/jej jakąś błyskotkę, niech jubiler zarobi na importowanym święcie. Prześlij mu/jej esemesa, niech operator komórkowy zarobi na importowanym święcie. Czego nie robi się dla bliźnich. No właśnie, czego się nie robi dla bliźnich?

Wiadomo, że miłość nie potrzebuje

1) ustaleń,

2) konstytucji,

3) dekretów.

Tym bardziej należy docenić potęgę anglosaskiego PR i marketingu, dzięki którym wesoła walentynkowa nowina – owa oczywista oczywistość – roznosi się dookoła niczym zapach działającego w sąsiedztwie McDonald’sa. My to jeszcze nie do końca łykamy, Polska to bowiem kraj krnąbrności, która jest nieuleczalna mimo hektolitrów wypijanej w fast-foodach i multipleksach coli i ton pożeranego popcornu, za to, paradoksalnie, w tak zhomogenizowanych religijnie i kulturowo krajach jak Bahrajn czy Dubaj gigantyczne walentynkowe serca nadziewają się na minarety, zagłuszając swoją namiętną masą przykazania cnotliwych imamów, a szukający rozpaczliwie pozamałżeńskiej miłości młodzi Arabowie tej walentynkowe nocy udają zbiorową amnezję i nie pamiętają ani sury z Koranu

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Ostatnio, na potrzeby centrów handlowych, stało się modne przedłużanie Walentynek...

http://www.joemonster.org/art/8727/Wazna-informacja-dla-mieszkancow-Lublina