czwartek, 29 listopada 2007

Hard'zi

Nawet nie wiedzieliśmy, że środowy (ekskluzywny, jak widniało na zaproszeniu) koncert grupy Maanam w Hard Rock Cafe związany jest z odpaleniem gitary-neonu przed jej wejściem (o czym przeczytałem w dzisiejszej Stołecznej). Jedynie przypadkowi gapie mogli wykazać nieco zainteresowania tym eventem. My zaś, w gromadzie VIP-owskiego bydełka dogadzaliśmy sobie w środku.

Słowem, na zewnątrz chlubne obrządki ku chwale korporacji, wewnątrz istna najebka na jej koszt. Ci, których zaproszono, absolutnie nie byli zainteresowani okolicznością fundowania im serwisu all inclusive. My tym bardziej.

Trzeba było niezwykłego sprytu, przebiegłości, a też zmysłu orientacyjnego, by dopchać się do open baru po darmowe napitki. I tacy właśnie byliśmy, niczym Winnetou, któremu zamarzył się galon ognistej wody po kolejnej udanej wyprawie z Old Shatterhandem. Bo i prawo Dzikiego Zachodu panowało podczas całej imprezy, kto tego od początku nie pojął, nie skorzystał. A gdy kapitalista płaci, nie zastanawiaj się, tylko bierz i rób swoje.

W oddzielnej sali, za sceną, na której o 22. miał zacząć się koncert, wyrosły prawdziwe Góry Skaliste żarcia. Podpite matołki utworzyły kolejkę, która jednostki zdecydowane, przy tym żądne natychmiastowego podkładu pod wodę ognistą, czyli nas, zirytowała na tyle, że popędziliśmy na naszych rączych mustangach na koniec sali, gdzie spokojnie mogliśmy zaspokoić nasz głód. Po prostu i po tej stronie mogła powstać kolejka, ale ludzie nie wykazali inicjatywy. Niewielu było tak hardych jak my. Niedawno zresztą byliśmy w Hard Rock na obiedzie; nieźle tu koszą za jedzenie, jeszcze więcej za picie, więc postanowiliśmy sobie bezlitośnie odbić tamten rachunek.

Maanam, Kora, koncert – wszystko piękne i ładne, głos ma wokalistka nadal znakomity, za to zrobiła się jakaś taka pulchna. Wiadomo, już nie te lata. Ale dzielnie założyła zwiewną spódniczkę zakrywającą ledwo co uda, więc kiedy rozbrykała się na scenie, na pewno paru VIP-ostarców się pośliniło.

Po koncercie część osadników rzuciła się do szatni po kurtki. I znów, żeby zdążyć na ostatnie metro, zrobiliśmy niezłe podchody w tym bezwładnym kotłowisku. Manitou czuwał nad nami. Ale co tam bóg. Moja biała squaw wykazała tutaj nieprzeciętną zaradność; po prawdzie zasługuje na przydomek Zmyślnej Lisicy. Howgh!

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

ten opis powyżej faktycznie przypadkowo załapanej osoby na darmowe koryto - No cóż każdy ma to co chce i widzi tak jak widzi. Ja poszedłem na koncert i tak to pamietam : 28.11.2007 to był od pierwszej sekundy bardzo energetyczny i żywiołowy koncert . HRC zapchane do granic mozliwosci , ale moze tez dzieki temu energia zespolu plus energia tłumu zadzialala jak mieszanka wybuchowa . KORA jest hard rockowa na maxa i to co potrafi przekazac glosem , interpretacją, ruchem jest niesamowite . Zespół cieszący sie kazdym dżwiękiem i nie szczędzący dżwięków . Jak na najwyzszej klasy muzykow przystalo pod nieobecnosc na scenie Marka Jackowskiego (Kora powiedziala przedstawiajac zespol ze Marek ulegl wypadkowi, ale wróci)poradzili sobie niesamowicie . Bardzo dobry rockowy spektakl w klubowym klimacie bez nadęcia w i w stu procentach autentyczny . Kiedy nastepny koncert Maanamu w Hard Rock Cafe ?????? ps. Gitarka na zewnatrz fajna , ale cos sie słabo zađwieciła , bo tylko neon z napisem Hard Rock Cafe...ale penie ciąg dalszy nastapi .

Dawid Kornaga pisze...

No przecież to autoironiczny opis, anonimowy. Nie rozumiem złośliwości, przecież sam się śmieję z tego, że weszliśmy do tego koryta. Zresztą nie koncert jest krytykowany, a zupełnie co innego - czyżbym tego nie wskazał? A Maanam świetnie grał, co do tego nie ma wątpliwości.

AFI pisze...

ha ha ha, świetny opis kornaga