Z mejla, spontanem pisanego, do naszego znajomego poety:
"Pogoda może beznadziejna, lecz kiedy pomyślę np. o temperaturze w Kalkucie, to chyba wolę przymrozki od czasu do czasu, szczególnie że dzięki temu nie żyją tu jakieś podejrzane gady; idziesz sobie rano do klopa zwalić wyrzut sumienia, a tu obudzony najjadowitszy wąż na świecie serwuje ci takiego anala, że widzisz gwiazdy, i gwiazdę Dawida, Mojżesza i wszystkich świętych padłych pod Jerychem. Matkę Teresę też widzisz, lecz już za późno, zdychasz na posadzce. (...) Fakt, że szaruga W-wie nie przystoi. Robi się jakoś tak ni to w te, ni to we wte, "snuje" na ulicach, "snuje" w samochodach, jadą, jadą i nic z tego. Za to w takim Krakowie, (...) w takim Krakowie to nawet jak zamiecie, zawieje i zachłodzi, to kwitujesz to wzruszenie ramion, podążasz Szpitalną, Floriańską, mijasz te wszystkie ulice świętych, międzynarodowi przewalają się z jednego krawężnika na drugi, zimne piwo działa ciepło na somę, i absolutnie się nie przejmujesz jesienną kurwicą, jeśli już, to w kontekście kataru, nie chandry."
Trzy razy byliśmy w Egipcie, zawsze jakoś we wrześniu. Morze Czerwone jest wtedy bardzo nagrzane, zaś dni w miarę długie; zostaje mnóstwo czasu na napoje i składniki odżywcze, które u niektórych wywołują zemstę Faraona. Po dwóch tygodniach cieplarnianej masakry, lądując na Okęciu, mieliśmy ochotę wzorem śp. papieża całować tę naszą ziemię na mrozy podatną. Różnorodność nawet w pogodzie - to sobie cenię. Monotonia klimatyczna środkowej Afryki czy Bliskiego Wschodu i im podobnych rodzi jednostajność i ubóstwo, związane zarówno z wrażeniami i percepcją, jak i z etyką. Ludy, które nie zaznały noszenia rękawiczek i szalików wiele niestety tracą...
2 komentarze:
Wyobraziłem sobie właśnie szalikowców z Egiptu i Tunezji...
Cha, cha... Do Tunezji, jak będzie kasa i nastrój, to się chcemy wybrać w najbliższym roku. Nie mogę doczekać się momentu, gdy ujrzę koloseum El Jem.
Prześlij komentarz