poniedziałek, 10 marca 2008

Control

When the routine bites hard
And ambitions are low (...)

And were changing our ways

Taking different roads

Then love, love will tear us apart again

Już dawno nie było tak dobrego filmu biograficznego, jak Control. Parę skrótów trochę przeszkadza, lecz to szczegół. Ian Curtis śpiewał, gdy waliłem w majtki. Skończył ze sobą, gdy nadal waliłem w majtki, no, coraz rzadziej, ale zawsze. Biedny, nie pozował, on naprawdę był chory.

Ilu takich Curtisów działa dziś na scenie i nie tylko scenie? Kto to wie. Ilu z nich dorasta do oryginału? Kto to wie. Bo nawet jeśli wie, to nie powie. A jeśli powie, co to zmieni?

3 komentarze:

robert pisze...

film robi wrażenie. oglądałem go już w lutym na pokazie przedpremierowym ale nie zmienia to faktu, że się jeszcze raz wybiorę na niego

Dawid Kornaga pisze...

Tylko nie strać kontroli nad sobą...

Anonimowy pisze...

Film znakomity. Mówi się, że Curtis popełnił samobójstwo po obejrzeniu filmu Herzoga ,Stroszek'.

Od dołującego Joy Division wolę jednak powstały z niego New Order. Jednak ani Hook, ani Sumner nie mają takich osobowości jak Curtis; Sumner jest momentami melorecytatorem a nie wokalistą.