Z przyjacielską wizytą w Antykwariacie. To chyba – oprócz paru ciotkowatych kawiarni, które jeszcze ujdą – jedyne miejsce w W-wie, łączące w sobie urok kazimierzowskiej knajpy z paryskim, a dokładnie Montmartre’owskim klimatem.
Towarzystwo kulturalne, bez lanserskiego drygu. Grzeczne studentki czy copywriterki piją przykładnie herbatkę. I piwo. Bo piwo w Antykwariacie jest przednie – zawsze lokalne. Wczoraj spróbowaliśmy niepasteryzowane Grodziskie.
Właściciel Antykwariatu dla wielu to kontrowersyjny gość. Więcej nawet, wkurwiający przednio. Przykładowa akcja. Wchodzi nieświadomy lokalnej specyfiki klient. I na progu popełnia niewybaczalną dla właściciela zbrodnię, zamawiając bez patrzenia do karty jedno z korporacyjnych piw. Siwa broda właściciela bieleje z wściekłości. Tutaj popełnia – przy całej mojej sympatii dla jego postawy – wielki błąd. Bo co mu zależy udać głupa i nawet zażartować:
- Antykwariat to taka mała Belgia, u nas pija się lokalne browary.
Nie, zakapior przejmuje kontrolę nad starszym panem; wszczyna on pyskówkę, a klient, przyzwyczajony przez kapitalizm, że to on ma zawsze rację, a jak nie ma, to i tak ma, zaczyna się buntować. Jest zzz – zszokowany, zdegustowany, zdezorientowany. Po traumie, wróciwszy do domu, siada przed komputerem i na stronie poświęconej miejskim lokalom etc., na forum z recenzjami obsmarowuje swego niedawnego dręczyciela.
Właściciel kocha te konfrontacje. Lecz jeśli nie postawi na ironię, w końcu te wszystkie sytuacje go wykończą. Serce pęknie, zakopią wrażliwca w nieczułej na uroki lokalnych piw ziemi, Antykwariat zaś dostanie się w łapy miśków z miasta, którzy nie będą się patyczkować z jakimiś lokalnymi, zamówią stały transport Carslberga i tyle. Na dodatek zmienią nazwę na Trend Moon Space, wywalą bibeloty, stare krzesła i stoły; gdzie my się wtedy podziejemy?
Zwłaszcza że w Antykwariacie na ścianach wiszą gołe baby. W toalecie, skandalicznie zaniedbanej, gołe baby. Przy półkach z książkami też czatują gołe baby. Jedne playboyowskie, drugie, jakże zastanawiające, w stylu retro, gdy depilacja była niepojęta jak tajemnica Św. Trójcy.
Antykwariat da się lubić, o ile Antykwariat polubi ciebie.
6 komentarzy:
a gdzie ten antykwariat?
"W toalecie, skandalicznie zaniedbanej, gołe baby.." Lepsze takie niż sikające przez rajstopy :P A tak serio: adres to Żurawia 45, klimaty klimatami, ale ponoć właściciel głośno obgaduje gości....
ja nie lubię lokalów, w których się pali
Antykwariat ma dosyć sporą salę dla niepalących. Ale to życie do kitu, unikanie zakopconych lokali - tam gdzie dym, alkohol i inne trucizny, tam więcej wrażeń, metafor, fraz.
i szybszy zgon
I co z tego, że szybciej. O ile. Równie dobrze możesz chodzić tylko do sterylnych pomieszczeń, lecz jak tu pewnego dnia, w wieku 31 lat i dwóch miesięcy nie pierdolnie cię samochód na zielnym dla ciebie świetle...
Prześlij komentarz