niedziela, 16 grudnia 2007

Wściekła Gęś

Urodziny M. w pubie Zielona Gęś. Zjawiamy się jako pierwsi, wychodzimy jako jedni z ostatnich. Wynajęta jest osobna sala; nic to, ludzie jakoś nie potrafią czytać i co jakiś czas, nie zauważając kartki z napisem Rezerwacja, wchodzą jak gdyby nic, szczęśliwi, że znaleźli w kącie wolny stolik, więc trzeba ich przeganiać. Atmosfera miła, bo możemy rozmawiać z K. i J. Także M. jest wyluzowana, dowcipna. Piwo się leje na koszt solenizantki. Rozprawiamy się z paluszkami. Brakuje tortu, może dobrze, dodatkowe kalorie przed Sylwestrem są tak potrzebne, jak żółwiowi ogon geparda…

Piwo, oto problem tego pubu. Nie wiem, co z nim robią. Chrzczą czy zaklinają, Żywiec smakuje prawie jak Żywiec, to żółty płyn bez gazu, o jak mdławy; jest jak buty z metką Nike uszyte w nielegalnej fabryce w środkowej Anatolii, które rozpadają się po pierwszym kapuśniaczku czy wietnamskie kondomy, od których nawet kalendarzyk zwany watykańską ruletką jest pewniejszy. Po wyjściu na zewnątrz, gdy żona chciała jeszcze chwytać noc tańcem i uśmiechem, ja czułem się wyjątkowo niedobrze, nie z przepicia, lecz z tego, co się tam we mnie gotowało, kisiło. Powoli kapitulowałem, fałszywy Żywiec zawojował mną, nic mi się nie chciało, najchętniej bym go zwymiotował. Jak słabowity dziadzio wymusiłem powrót do domu i usnąłem z szybkością najedzonej dzidzi, oderwanej co dopiero od sutka.

Kto chce się przekonać, jak w miarę znany pub dziadzieje, wykoślawia się, wręcz odpycha i schodzi na… wściekłe gęsi, niech wybierze się do Zielonej Gęsi. Oto przykład, jak określone towarzystwo potrafi przerobić swoją obecnością dane miejsce. Wyssać z niego przyzwoitość, jaką dotychczas się cieszyło, umiar i stonowanie, w zamian proponując swoje plebejskie, wątpliwe rozrywki. Łyse pały, dziwkopodobne kobiety, byczki, hiphopolowcy, niebieskie ptaki, czarne wrony, kruki, jastrzębie. Do tego karaoke pod dyktando zakochanych w kiczu rozrywkowiczów. A potem umpa-umpa w najlichszej postaci, postrzegane jako muzyka ich życia. Jasne, mają pełne do niej prawo, do swoich małych radości. Ale kto z planety a la Jadłodajnia Filozoficzna czy Diuna, niech się strzeże Gęsi, jeszcze go dziobnie.

Brak komentarzy: