sobota, 12 stycznia 2008

Smirnoff Black Experience

Impreza się udała, nie wymiotowałem.

A tak poważnie, udała się, ponieważ doskonale się bawiliśmy. Złożyło się na to kilka czynników – powiedziałby psycholog – które zadecydowały o pozytywnej postawie naszych psychik. Ha, ha, ha. No dobrze, odrzućmy bajeczki, pora na film dla dorosłych. Więc alkohol był za darmo, i przekąski. A że mieliśmy VIP-owskie zaproszenia, tym lepiej dla nas. Łapczywość popłaca, gdy przychodzisz na fundowane przez kapitalistów party. Im zależy na promocji swojej marki, ludziom na spożywaniu tej marki. Może się nazywać Smirnoff, może się nazywać Tyłek, byle się lała w granicach nierozsądku. Zawsze znajdzie się paru nieokiełznanych degeneratów, którzy przesadzą, zostawiając połowę żołądka w toalecie, ale to ich zakichana sprawa. Ludzi i tak jest za dużo na świecie.

Event (w klimacie Szanghaju) odbył w Nowym Kinie Praha. Świetnie miejsce. Rozległe, dobrze zaprojektowane, perfekcyjna klimatyzacja, po prostu rasowy klub w stylu tych, jakie znajdziecie w Nowym Jorku, Paryżu, Londynie. Brakuje tylko bardziej zróżnicowanego etnicznie tłumu. Fakt, parę Japono-Chinek, jakiś spaślaczek wyglądający na Tatarzyna, gdzieś tam między jednym barem a drugim arabskie chłopię, ale brak urozmaiceń – Murzynów, Latynosów, Hindusów (ci z kolei okupują Organzę, polując na podprawione mocno miłośniczki owłosionej czekolady). Jesteśmy pokoleniem, które dopiero wchłania emigrantów; to jest przystawka. Nasze dzieci i wnuki będą się syciły pełnym, rasowym obiadem z deserem, a niejeden dziadek-narodowiec będzie jęczał, że jego ukochana wnusia poślubiła Libańczyka, do tego maronitę. Polski Kościół zmodernizuje się chwilą, gdy Murzyn urodzony w naszym kraju zostanie księdzem. Zapewne to będzie dopiero czas, gdy po tych wszystkich Glempach, Rydzykach i innych chłopach, co liznęły w seminariach nieco teologii i filozofii, i zaraz pozują się na mistyków, zostaną tylko spopielałe kości.

Impreza była też udana, ponieważ towarzyszyła nam na całe szczęście bardzo inteligentna, a jednocześnie rozrywkowa para, która bawiła się z nami do końca. Dosłownie, bo – chyba pierwszy raz – wyszliśmy jako ostatni (w tle zbierał(a) się wcześniej do wyjścia Rysia, legendarna ciota warszawska; niestety, w stanie spoczynku, brzuch jak w ciąży, członek na emeryturze) , jacy po godz. 4 nad ranem opuszczali klub! Impreza może trwałaby i dłużej, ale gdy procenty spadają niczym deszcz, zazwyczaj tak finiszuje.

Sporo było tzw. śmietanki towarzyskiej, trochę też lanserskiej maślanki i kefiru… Tak to jest, jedni ciężko zapieprzają, a drugorzędne aktorzyny z serialu dostają zaproszenia od sponsorów, że niby z nich tacy przedni trendsetterzy, celebrities na łamach Rewii czy pudelka.pl. Dobrze, niech chleją. Zachleją się, to zwolnią miejsca dla kolejnych.

Wokalistka Doda zachęcająco się do mnie uśmiechała. Kiedy spostrzegła, że jestem z kobietą, nieco zaprzestała. W trosce o jej wątrobę zachęciłem ją i jej przybocznego byczkochroniarza do skosztowania przekąsek. Skwapliwie to zrobili. Niska z niej kobieta, taką można nie tylko przerzucić sobie przez ramię W sumie wręcz maleństwo, które da się poskromić, gdy przycisnąć…

Rozmowa ze znajomą aktorką, która zaczyna być na topie. Nalała się niczym ostatnia zdzira. Powiedziałem półdrwiąco, gdy zapytała, co teraz robię:
- Jestem obecnie nikim, za to ty jesteś na świeczniku. Przyjdzie kiedyś czas na zamianę ról. Korzystaj, póki jeszcze możesz.
Uśmiechnęła się, nie, nie grała, nie wiedziała, co zagrać. Przyznała, że w jej branży rzeczywiście liczy się tylko kasa. Myślę, że nie w jej, ale dla niej.

Ruszyłem dalej. Znajomych do konwersacji nie brakowało, więc czas mijał z szybkością 120 Kubiców na godzinę. Kiedy żona powiedziała, że zostało kilkanaście minut 3., zrobiłem wyjątkowo duże oczy. Przez ostatni tydzień łykałem antybiotyki (choroba i tak nie przeszła, Klacid Uno to beznadziejny środek), żyjąc prawie po krześcijańsku. Musiałem solidnie odreagować.

Wbrew pozorom wcale się tak nie naprocentowaliśmy (inna sprawa, że mam raczej mocną głowę). Daleko mi jednak do jednego z moich ulubionych pisarzy, Bukowskiego… I lepiej, żeby tak zostało. Każdy powinien dążyć do wypracowania swojego własnego stylu.

1 komentarz:

robert pisze...

dziękujemy!!! nam było również bardzo miło:)