niedziela, 27 stycznia 2008

Carmen

Zdecydowanie lepiej ogląda się i słucha oper w innych językach niż polski, który szeleszcząc wprowadza zamęt i zażenowanie. Carmen, jak wiadomo, jest po francusku, z polskim tłumaczeniem na wyświetlaczu; brzmiała po prostu bosko, a o genialnej muzyce Bizeta nie wspomnę, bo to już klasyka, bo to już pomnik, przed którym kolejne pokolenia widzów (a i domatorskich miłośników klasyki) winny składać wieńce kwiatów w podzięce za wywołujące gęsią skórkę melodie. Główną rolę gra Małgorzata Walewska, o głosie – jak wiadomo – przewspaniałym. Rozumiem sceniczną umowność, a także oczekiwanie, by heroiny odtwarzany były przez głosy nieprzeciętne. Jednak pani Walewska, w sumie czterdzieści trzy lata na karku, mimo walorów gardła, nieco przyćmionej przez czas aparycji (ale nic to), trochę nie pasuje do roli pięknej Carmen. Jest po prostu zbyt tęga, ot co. Nikt normalny nie uwierzy, nawet przy całej sceniczności, że wszyscy mężczyźni zadurzają się w kobiecie z wałkami tłuszczu; widać to szczególnie w pierwszym akcie, gdy Carmen ma na sobie obcisłą bluzkę.

Opera była nabita do ostatniego miejsca. W czasie dwóch antraktów mieliśmy przednią zabawę, obserwując co dziwaczniejsze persony, dla których – niestety – wyjście do opery to chyba jedyna rozrywka w roku, więc jak idą, to pragną porazić otoczenie w sobie wiadomy sposób. A to już nie te czasy, gdy w czasie antraktów załatwiano dynastyczne sprawy, swatano, mordowano i knuto spiski.

Widzimy matkę i córkę. Ot, matka i córka, co w tym zwyczajnego? Na pierwszy rzut oka – strasznie kasiaste. Torebeczki, buciki, szale z wyższej półki cenowej. Co z tego, skoro jeszcze bardziej się przez pogrążyły. Matka zafarbowała sobie włosy na wściekle rudy kolor, maźnięty poziomymi pasemkami, nawiązującymi do tygrysiej karnacji; normalnie miast koneserki muzyki zrobiła z siebie podupadłe, szukające za wszelką cenę klientów kurwiszcze z okolic Poznańskiej. Jej córka prześliczna, zgrabniutka, chodząca-przyczyna-erekcji, co z tego, skoro założyła krótką, bufiastą sukienkę, w której wygląda jak jakiś pajac, mający za chwilę swój prywatny występ w jednej z sal opery. Przyznajmy, znaleźliby się chętni.

Na korytarzach krążyło stado wychudzonych kleryków (zaczną tyć dopiero po wyświęceniu na księży). Nie powinni ich tu przywozić, cyganka Carmen to symbol nieokiełznanych żądz, urodzona kusicielka i mącicielka męskiego serca, żadna tam Maria Magdalena, Carmen przenigdy by Jezusowi stóp nie natarła, raczej co innego. Choć niektórzy twierdzą, że i ta pierwsza to robiła.

Wtem widzimy... upiora w operze. Starsza pani, co suknię dostojną włożyła, wachlarzem swój status społeczny dokoła rozsiewa, zafarbowane na lisa włosy w kok upięła, wielka, tłusta chodzi tam z powrotem, pozwalając plebsowi dziwować się jej splendorowi, a przerażająco przy tym wygląda, naderwana nazbyt widocznie przez przemijanie, debilnie przesadzony makijaż, anachroniczny arystokratyzm.

Sporo też grzeczniutkich dziewczątek pod rękę z grzeczniutkimi chłopaczkami. Ktoś powie, że tylko freaki w operze bywają. No bez przesady, przecież byliśmy tam i my, a my jesteśmy kochani, mili, życzliwi, ostoja normalności, najlepsi z najlepszych, my jesteśmy marka sama w sobie, choć z ideologią no logo, torreador!


5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Hmm, ciekawe spostrzeżenia,rozumiem ,że "Carmen", była wystawiana w Teatrze Wielkim w Warszawie?...

Widzę,że nie jesteś zwolennikiem Rubensowskich kształtów, no ale z gustami się nie dyskutuje.
Myślałam ,że do opery chodzi się między innymi, podziwiać głosy!

Anorektyczne kształty , można podziwiać u baletnic. Jak ktoś preferuje kości i mięśnie, i młody wiek, bo wiadomo, w balecie po 40 emerytura.

Pozdrawiam! Jula-grafomanka.

Ps: Lubię tu zaglądać, bo zawsze się czegoś ciekawego dowiem. ;)
Chciałam jeszcze dodać ,że wygląd , to tylko "moda", która przecież jest zmienna. Zakochany widzi to , co mu zatruta strzała Erosa każe zobaczyć. Czyli w staruszce może dojrzeć młodą dziewczynę i na odwrót, zwłaszcza kiedy ta starsza osoba, dysponuje dużą kasą. Hihihi...

Dawid Kornaga pisze...

Tak, w W-wie.
To nie tak, że wykluczam ludzi tęgich, sam mogę kiedyś taki być. Pani Walewska jest wybitną divą, ale naprawdę niekoniecznie musiałaby grać Carmen. Albo powinni tak zrobić, by nieco "zakamuflować" te wałki. Chłoniesz wspaniały głos, muzykę, a tu ciągle przed oczami staje ci waga, odsysanie i inne nieprzyjemne skojarzenia. Uważam, że nic by się jej nie stało, gdyby schudła o 10 kilo. Stara nie jest.

Anonimowy pisze...

Ty mógłbyś na przykład popracować nad swoim mózgiem i zyskać 10 punktów IQ. Wyobraź sobie, że internet to publiczność operowa w trakcie przerwy. Ktoś stara się przyciągnąć czyjąś uwagę, ktoś oddaje swoją uwagę, ktoś się temu przygląda, między nimi wszystkimi przechadza się zdesperowane grube babsko z wachlarzem. Twój blog jest tą babą.

Anonimowy pisze...

Jesli blog Kornagi jest ta gruba baba, to ty outis jestes malym niegroznym insektem, ktory usiadl na tej babie i wmawia sobie zyczeniowo, ze moze ja dotkliwie pokasac.

Anonimowy pisze...

Być może jest, jak mówisz, zresztą to nie jest tu ważne. Proponowanie kobiecie, by schudła dziesięć kilogramów jest strasznym chamstwem i nie wiem, jak można brać kogoś takiego w obronę.