
Mam ambiwalentny stosunek do prozy Charlesa Bukowskiego. Poznałem ją dawno temu dzięki jawnie autobiograficznym powieściom Bukowskiego – Factotum, Listonosz czy Z szynką raz oraz paru tomom znakomitych opowiadań (m.in. Kłopoty to męska specjalność, Najpiękniejsza dziewczyna w mieście), właściwie najżywiej oddających jego zapijaczone życie. Jego i wszystkich wykluczonych przez amerykański system. Tych, których wykluczał, bo z natury byli za słabi i tych, którzy wykluczali się z niego dobrowolnie, wybierając życie outsiderów.
Bukowski mistrzowsko opisał ludzi z antypodów społeczeństwa. Bez sentymentu, bez pretensjonalnego użalania się nad ich przesranym życiem, a zwłaszcza bez wymuszonego humoru. Bo właśnie dowcip jest jedną z największych zalet jego prozy.
Szukając literackich odpowiedników, niektórzy twierdzą nie bez słuszności, że Bukowski to taki Hemingway z bonusem satyry. Mnie z kolei Bukowski bardziej kojarzy się z Henry Millerem, szczególnie z jego genialnym Sexusem z trylogii Różoukrzyżowanie (Zwrotników nie trawię, czytając ledwo uszedłem śmierci, tak się wynudziłem) – ta sama brutalność i szczerość, lecz stylistycznie Miller to zupełnie inna temperatura; gorętsza, duszniejsza. Język Bukowskiego jest prosty jak heblowana deska – akuratny do świata przedstawionego. Nie ma co się roztkliwiać nad przestępcami, jak czynił to w Matce Boskiej Kwietnej Genet. Tylko że Genet kochał rzezimieszków i wykolejeńców, bo i sam przez wiele lat miał na pieńku z kodeksem karnym.
Tym większe zaskoczenie, gdy sięgnąłem po najnowszą biografię autora Zapisków starego świntucha – Charles Bukowski w ramionach szalonego życia. Tytuł tabloidalny, ale idealnie oddający „fabułę” tej książki. Tyle, ile wypił Bukowski, można by oddzielić przeciętną polską wioskę.
- Więc wcale nie tak dużo – powie ktoś.
Poniekąd. Bo mimo wszystko nieprawdą jest, że Bukowski chodził non stop nawalony; jeden z mitów, które podkręcały sprzedaż jego książek.
Szalone życie napisane jest podobną frazą jak wiersze i opowiadania Bukowskiego: dużo dialogów, sporo kurw, wymiocin, bójek. Nie gdzieś w tle, na pierwszym planie, bez niedomówień. Dawno nie czytałem tak bezpośredniej biografii. Pod koniec trochę siada, autor niepotrzebnie odpuszcza wielu faktom, nie dopowiada; za to od pierwszej strony przez następne ¾ pędzi na łeb, na szyję, na żołądek i wątrobę.
Nie ma mocnych, kto ją przeczyta, a kocha życiową literaturę, ulegnie wręcz przytłaczającej pokusie, żeby poznać Bukowskiego. Mało jest aż tak lumpiastych autorów, którym się powiodło – i to w skali światowej. Jak wspomniałem, mam do niego ambiwalentny stosunek, bo niestety, z jednej strony bardzo mi się podoba, z drugiej – powtarzalność pewnych epizodów jest męcząca, tak że powstaje wrażenie, że autor nie ma już nic do powiedzenia.
Dlatego dobra rada dla każdego, kto dopiero sięgnie po Bukowskiego: warto przeczytać tylko parę rzeczy (choćby wymienione powyżej), resztę spokojnie można sobie odpuścić.
3 komentarze:
,Listonosz’, pozycja obowiązkowa. Nie jestem generalnie rzecz biorąc entuzjastą wódczanego egzystencjalizmu, ale zabieram się wkrótce za oglądanie ,Californication’ z Duchovnym w roli pisarza uzależnionego od alkoholu i kobiet, serialu który podobno żywi się pośrednio i bezpośrednio legendą Bukowskiego.
Słyszałem o tym filmie. Same pochwały. Skąd go "wytrzasnąłeś"?
Odpowiedź znajdziesz w emailu. Pzdr.
Prześlij komentarz