sobota, 8 grudnia 2007

Metafory

Promocja najnowszego numeru dwumiesięcznika Studium, tym razem poświęconego młodej poezji szwedzkiej.

- Proszę państwa, oto bohaterowie prosto z kraju Volvo, Mara LEE oraz Martin HÖGSTRÖM. Opowiedzą nam o składaniu mebli, ups, przepraszam, wierszy. Z metaforami lub bez! – zaanonsowałbym spotkanie, gdybym był prowadzącym. Na szczęście z tej roli wywiązała się inna poetka, więc obyło się bez skandalu.

Wiersze – żadne odkrycie, wręcz nużące w większej dawce. Ale na pewno nie bez polotu. Szczególnie że poeci czytali je po szwedzku, co samo w sobie jest atrakcją. Nasza szwedzko-polska znajoma Justyna, która je przetłumaczyła, nieźle sobie poradziła. Gratulacje. Kiedy przetłumaczysz na svanska Gangrenę i Rzęsy na opak, co? To są powieści z potencjałem rozgrzania Skandynawii, wierz mi.

Dla mnie literatura szwedzka jest pół martwa, w poezji Szwedzi też już niczego ciekawego dziś nie powiedzą. Ostatnio tylko wielki Bergaman coś jeszcze zamącił, ale to był duchem taki Szekspir… Nie chcę jednak uogólniać, kto wie, może Mara, może Martin w końcu kopną w tyłek skandynawskiego ducha i wzburzą jego krew. Szkoda tylko, że są parą.

Artyści nie powinni tworzyć dłuższych związków, szczególnie z tej samej branży. To znaczy, nic nie muszą, lecz doświadczenie życiowe i liczne przykłady z historii mówią same za siebie.

Moim skromnym zdaniem najlepsze, inspirujące się związki dla ludzi pióra to konfiguracja pisarz/malarka lub pisarz/tłumaczka (dowolność płci dowolna, on:on, ona:ona, on:ona, ono:ono, a jakże!). Stadło typu poeta i poetka, malarz i malarka nie wróży ostatecznie nic dobrego. Nie mówiąc o takich ekstremach jak prozaik i stworzonko od nauczania matematyki czy brand manager tamponów OB.

Autor bowiem musi być egotyczny, zakochany w sobie (naturalnie w granicach rozsądku, bo przecież chodzi o autentyczne przywiązanie do swoich wizji i przesłań, a nie o żałosną emfazę, samozachwyt i nieodporność na krytykę, co kończy się pretensjonalnymi książkami). A tym samym – w jakimś permanentnym konflikcie z innym autorem. Dzięki temu nowe jakości pobudzają się wzajemnie poprzez przeciwstawienie, nie stroniąc od zaawansowanych konfliktów. I to jest dobre – czysta dialektyka, która owocuje tworzeniem czegoś wartościowego. Kiedy w domu przebywa drugi autor, którego się na dodatek pokrywa lub jest się przez niego pokrywanym, nie wróży to literaturze - last, but not least - niczego dobrego.

Jasne, taki Joyce związał się praktycznie z kucharką. Ale to był Irlandczyk… Potrzebował pomocy domowej. A że partnerka nie dorównywała mu nawet do kolan, implikowało to nieprawdopodobnie zaawansowaną chorobą alkoholową, łącznie ze zrujnowanym wzrokiem. O innych smutach nie wspomnę, bo żal mi Jamesa...

Bo dla pisarza brak uznania, a tak naprawdę po prostu zrozumienia treści w oczach jego parterki/a to najgorszy rodzaj krytyki, to nie krytyka, to Szczuka (czyli Ziobro polskiej i nie tylko polskiej krytyki literackiej).


Dodam, że po Tarabuku nasza ekipia ruszyła po 23. na ul. Dobrą, do klubu Diuna. Lecący tam house strasznie mnie wkurwiał, bo wolę znacznie szybsze rytmy, ale szczęśliwie wino ukoiło nerwy. Tymczasem żona party-cypowała gdzie indziej. Dopiero o 4 nad ranem powitaliśmy Morfeusza.


6 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Dora Carrington i Lytton Strachey potwierdzają Twoją tezę.

AFI pisze...

a ja poznałem w wawie pewną malarkę ładnych kilka lat temu i oczytaną tancerkę również, tylko, że jak ją sobie przypomnę, czy to malarkę, czy tancerkę, to tylko myślę o seksie, więc byśmy się pewnie tylko grzali i z pisania nic by nie było :) trzeba mieć mocną głowę do takich rzeczy jak seks i pisanie, u mnie jest albo jedno albo drugie, no chyba żebym wytrwał w długim związku i jakoś ucywilizował dzikie namiętności, a to nie jest takie łatwe dla mnie, ja kurcze za bardzo konfliktowy jestem, nad czym boleję, ale chyba nic nie poradzę

Anonimowy pisze...

Uwaga, to mój pierwszy komentarz na jakimkolwiek blogu, wiec, Dawidzie, możesz czuć sie zaszczycony.
Związek pisarza i tłumaczki to bardzo kusząca perspektywa, dla mnie - może nawet i najbardziej, ale gdzie tu wolnego pisarza znależć?

Dawid Kornaga pisze...

Linnea, niektórych można odbić, cha, cha... Poza tym uważaj też na grafomanów, nie każdy, kto pisze, zaraz jest prozaikiem. Raczej zaikiem...:)

Anonimowy pisze...

Przeciez napisalam PISARZEM nie PISARZYNĄ, czy jak tam wolisz zaikiem lub może izakiem, prozakiem, zakropem, pomrokiem... jarzyną. A co do twojej rady, zamiast sama odbijać, wolałabym, gdyby mnie ktoś podbił.
Nawet tutaj zaczynam już paplać. Wybacz.

Justyna pisze...

Warto dodać, że prócz pisarzy i pisarzyn, grafomanów i wieszczy są jeszcze ci przed debiutem... Linnea, może się warto zainteresować, bo u przeddebiutantów można się załapać na stanowisko muzy naczelnej :)