poniedziałek, 5 listopada 2007

Art Papier o "Rzęsach"

Krytycznie, no ale taki przywilej krytyka literackiego, w tym przypadku płci żeńskiej


nr 21 (93) / 2007

Agnieszka Nęcka
NA OPAK

„Rzęsy na opak”, najnowsza propozycja Dawida Kornagi, nie doczeka się – moim zdaniem – wielu krytycznoliterackich komentarzy. Powodem nie będzie jednak dość słaba pod względem warsztatowo-koncepcyjnym powieść, a dające o sobie coraz wyraźniej znać swoiste zmęczenie koniunkturą na tzw. zaangażowanie, ale zaangażowanie – dodajmy – pozorowane, czyli takie, w którym idzie tylko o nakreślenie sytuacji degrengolady, pozbawione próby refleksji nad zastanym stanem rzeczy. Tym razem mamy bowiem do czynienia z opisywaniem maltretowania psychiczno-fizycznego dzieci. Świat widziany oczami dorastającej Oli Procyk – dziewczynki pochodzącej z wielodzietnej, biednej rodziny dotkniętej problemem alkoholizmu – niewiele, tudzież nic, ma wspólnego z sielskim dzieciństwem. To arkadia pokazana na opak. Pozostawione na łasce i niełasce swoich opiekunów dzieci, dorastając w ubóstwie i strachu, będą w przyszłości powielały wzorce zachowań starszych, dążąc tym samym do autodestrukcji. Na tym wszakże Kornaga nie zatrzymał diagnozowania zdegenerowanego „tu i teraz”. Pisarz bowiem nie omieszkał – niejako na marginesie – zahaczyć o najbardziej palące problemy naszej nowoczesności: kwestię nietolerancji względem homoseksualizmu, współpracy z władzą ludową, namawiania małoletnich do prostytuowania się. Tym jednak, co – jak się zdaje – interesowało Kornagę nade wszystko, było obnażenie wad współczesnego Kościoła Rzymskokatolickiego. W moim odczuciu zabieg ów nie powiódł się najlepiej, sprawiając, że książka – mimo przerażającej i poruszającej tematyki – nie zapada w pamięci.

Akcja „Rzęs na opak” toczy się w okolicach warszawskiej ulicy Żelaznej na robotniczej Woli. Ojciec jest hydraulikiem, który topiąc swe frustracje w wódce, wyżywa się na rodzinie. Matka dogląda domu i opiekuje się czworgiem dzieci. Rodzice Oli decydują się na kolejne dziecko, by dzięki „becikowemu” pokryć wydatki związane z komunią jednego z synów. Historia opowiadana przez dziewczynkę – będącą narratorką omawianej tu prozy, nie kończy się happy endem. Ojciec z powodu niespłacenia długów zostaje zamordowany, najstarszy syn popada w konflikt z prawem, zaś przyszłość Oli zdaje się być przesądzona i rysuje się w „czarnych” barwach.

W zamierzeniu Kornagi „Rzęsy na opak” miały być powieścią hiperrealistyczną, pomyślaną jako coś w rodzaju reportażu z życia niejednej polskiej rodziny, w której wychowują się już nie tak niewinne, jak można by przypuszczać, dzieci. Moim zdaniem to jednak mało udany pamiętnikowy zapis dziecięcej traumy czy też nazbyt szybkiego wchodzenia w dorosłość. Nie dlatego, że trudno uwierzyć w zdarzenia, o jakich opowiada Ola (śmiertelny wypadek kolegi brata, dilowanie w szkołach, kradzież sukienki z ekskluzywnego butiku czy dotkliwe pobicie dziewczynki przez pijanego ojca). Jest dokładnie odwrotnie! Współcześnie nie ma możliwości ucieczki przed świadomością nagminnego znęcania się nad nieletnimi. Obrazy maltretowania obecne są już nie tylko w prasie codziennej, ale i w – podawanej obróbce artystycznej – literaturze i sztuce filmowej. Wystarczy wspomnieć głośną w latach dziewięćdziesiątych „Pannę Nikt” Tomka Tryzny czy „Gnój” Wojciecha Kuczoka, „Bidul” Mariusza Maślanki albo wyreżyserowane przez Macieja Pieprzycę „Inferno”, by przekonać się, że opisywanie dziecięcych tragedii zostało już ograne na rozmaite sposoby.

Nie oznacza to wcale, że temat przemocy wśród najmłodszych jest wyeksploatowany. Przeciwnie – domaga się stale swego miejsca, aby drażniąc, nie pozwalał zapomnieć o dziecięcej krzywdzie. Należy jednak zadać pytanie o to, co ma wynikać z lektury „Rzęs na opak”, poza dostrzeżeniem, że autor w sposób bezkompromisowy zdiagnozował naszą „chorą” rzeczywistość. W moim przekonaniu Kornaga nie zatroszczył się o wyjście poza dziennikowe moralizatorstwo rodem z pozytywizmu. Nie ustrzegł się – co drażni najbardziej – szycia ze stereotypów. Dość przywołać kreacje kobiece, w których na plan pierwszy wysuwa się niewieści egoizm, małostkowość i powierzchowność. Dowodem na to mają być – jak wynika z kart powieści – wojna o ciuchy w sklepie czy podejście do pierwszej menstruacji: „Byłam w szoku. Popłakałam się, no i w ogóle. Wstyd mówić. Chłopcy nie mają o tym pojęcia. Tatusiowie także. Wyznałam więc mamie. Wcale się nie zdziwiła. Podarowała mi swoją podpaskę. Powiedziała tylko, że wzrosną wydatki na środki higieniczne, że to wielka szkoda, ale co poradzić. — To krzyż nas, kobiet, Oluś”. Komentowanie powyższego cytatu wydaje się zbędne, dla takiego upraszczania trudno doszukać się wytłumaczenia.

Równie schematycznie przedstawia się ideologiczna warstwa powieści, wpisująca najnowszą publikację autora „Gangreny” w nurt antykatolicki. Książka wymierzona została w księży, którzy nie chcą dopuszczać dzieci do komunii z powodu braku wpłat czy innych zachowań niegodnych osób duchownych. Sposób owego demaskowania jest tak mało wyszukany, że zastanawiam się, czy można tu w ogóle mówić o demaskowaniu w ścisłym sensie. Konstrukcja bohatera dziecięcego sprawia wprawdzie, że owe proste – by nie powiedzieć: prostackie – stereotypy w jakiejś części bronią się przed zarzutami zbytniej naiwności. Antykatolicka retoryka współgra jednak z problemem współczesnej religijności. Kornaga obnażył bowiem nie tylko problem maltretowania, ale właśnie pseudoreligijność, która wyraża się choćby w traktowaniu święta Pierwszej Komunii jako okazji do pijaństwa i familijnych kłótni.

W zakresie zagadnień religijnych autor „Poszukiwaczy opowieści” popełnił kolejną tendencyjną powieść o słabościach polskiego katolicyzmu, która – niestety – na tle opublikowanych w ostatnim czasie podobnych tematycznie próz (takich jak m. in. „Umoczeni” Andrzeja Horubały, „Ciało obce” Rafała Ziemkiewicza czy „Katoniela” Ewy Madeyskiej) wypadła dość blado. „Rzęsy na opak” mogą do siebie przekonać tylko jasno sprecyzowaną krytyką. Nie przełoży się to wprawdzie na skuteczność omawianej u prozy w naprawianiu rzeczywistości, ale przecież od czegoś trzeba zacząć. W tym wypadku można by wszakże docenić dobre chęci, ale – jak powszechnie wiadomo – dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane...

8 komentarzy:

Anonimowy pisze...

To jedna z takich recenzji, która pomimo krytycznego wydźwięku wcale nie zniechęcenia do przeczytania, a wprost przeciwnie, zachęca do sięgnięcia po książkę i skonfrontowania swoich wrażeń z lektury z odczuciami zaprezentowanymi przez autorkę notki.

Nie mogę się zgodzić z tezą Nęckiej, że temat maltretowanych dzieci został mocno wyeksploatowany, czy to w literaturze czy w codziennym przekazie. Skala zjawiska jest tak wielka, a ciężar patologii tak ogromny, że takiej tematyki po prostu nigdy dość.

Pozdrawiam.

Dawid Kornaga pisze...

Po prostu Nęckiej nikt nigdy porządnie w domu nie dał w skórę, więc nie wie, jak to jest...

Twój blog odmawia mi zamieszczenia komentarza odnośnie wywiadu z tobą w przystani literackiej, więc wstawiam tutaj. Przede wszystkim gratuluję!
Przy okazji drobna uwaga. Wywiad zapewne przeprowadzony został via mejl. Ma to swoje zalety. Ale też i wady, czego i sam kiedyś doświadczyłem, udzielając wywiadu pewnemu magazynowi internetowemu. Otóż mimo wszystko nie warto aż tak się rozpisywać, czym skutecznie zniechęca się czytelnika. Teraz ze wstydem patrzę na wywiad-pytona, którego nawet mnie nie chce się czytać...

Anonimowy pisze...

Mój blog czasami stroi różne fochy; nie, że go nastawiłem przeciwko Tobie. I tak - najgorsze - Wirtualne blogowisko ma już chyba za sobą.

Tak, to oczywiście wywiad via mail. Osobiście nic przeciwko takiej formie nie mam, bo mogę spokojnie przemyśleć odpowiedzi, chociaż z drugiej strony nie trzeba być wytrawnym obserwatorem, żeby dostrzec czasami sztuczność takiej rozmowy, brak pewnej płynności pomiędzy kolejnymi pytaniami.

A gdzie tego Twojego pytona mogę sobie przeczytać?

Lu pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Lu pisze...

Dobrze, że autorka ma warsztat. To jednak recenzja przemyślana i widać, że Nęcka nie sięga po książki z resentymentów...
Szkoda jednak, że nie zwróciła uwagi na dwie, moim zdaniem najlepsze sceny w książce: snu Oli i wizji w Muzeum - to naprawdę majstersztyki, które powinny znaleźć się w jakiejś antologii (o, to byłoby zresztą ciekawe! antologia fragmentów najnowszej prozy polskiej).
Nie zgadzam się absolutnie co do twierdzenia o "nieautentyczności" sceny kradzieży. Kto kradł i przeczytał, ten potwierdzi...
Daniel, z chęcią przeczytam "Socjopatę"! Ale to dopiero jak zjadę do Polski w przyszłym roku.

Dawid Kornaga pisze...

Apeiron Magazine:
www.apeironmag.pl/rozmowy.php?id=99

Anonimowy pisze...

Dawid, festiwal nieporadnych pytań na początku rozbrajający, ale Ty wypadłeś naprawdę znakomicie, i nie mówię tego przez wzgląd na kurtuazję.

Lu, dzięki. Porównasz sobie obraz Polaków - emigrantów z mojej książki z tym, co sam zaobserwowałeś.

Dawid Kornaga pisze...

Lu dzielnie obserwuje Angoli, nawet ich pieski. Masz konkurenta, Daniel