poniedziałek, 5 maja 2008

Powrót do Trzeciego Świata (prawie)

Wiem, przesadzam. Ale kiedy przyjeżdża się z berlińskiego Hauptbahnhof na nasz stołeczny Dworzec Centralny, można popaść w chandrę egzystencjalną. Doła zaliczyć, i to takiego z wyłamaną żuchwą. Żal dupę ściska, gardło żłobi, żołądek orze. Na źrenicach nałożony obraz dobrobytu w najczystszej postaci; teraz trzeba przestawić je, rozkręcić, rozklekotać, by dostosować do pola widzenia, pola widzenia tego całego syfu, który tu nam los i historia – o jak patetycznie – wypichciły.

Jasne, przyczyny tego, że Niemcy są jakie są, są znane… Przylatując po dwóch tygodniach do kraju np. z Egiptu mogliśmy czuć się dumni, o jak czysto, jako taki porządek, cywilizacja. Liczy się jednak konfrontacja z godnym przeciwnikiem, a takim właśnie jest nasz zachodni sąsiad. Po prostu szok; człowiek zaczyna się zastanawiać, jak to możliwe, że od ’89., przez tyle lat!, PKP jeżdżą praktycznie tymi samymi rzęchami, dworce gorsze niż trzeciorzędne burdele berlińskie, aż chce się krzyknąć:

- Czemu nikt nic nie zrobił, gdzie idzie ta kasa, gdzie się rozpływa?!

Modernizacja – to słowo powinno zostać wpisane do naszej konstytucji. Modernizacja na zabój. Modernizacja na piątym biegu.

Przyznam, cel osiągnąłem. Jedną z przyczyn wyjazdu do Berlina (w końcu gdzie mu tam do naszego kochanego Paryża) jest książka, którą teraz dopieszczam. Chciałem nabrać wręcz ekstremalnego dystansu do Polski, by móc ją… zjechać, a właściwie zjechać nasze jestestwo, mnie i ciebie, nas; inaczej jak nie będziemy się smagać wzajemnie, nie pójdziemy do przodu, kwicząc gdzieś na końcu Europy w naszych zachrypniętych barakopociągach. Nie dziwię się, że tak wielu ludzi wybiera emigrację. Tu nie chodzi tylko o kasę. Wielu chce godnie żyć i nie mają najmniejszego zamiaru czekać, czekać, czekać jak na wymarzone M-3 w PRL-u, skoro mogą teraz, zaraz, już.

Berlin to miasto – żadne odkrycie – stworzone do miłego życia. Właśnie tak, miłego. Jeśli jesteś w miarę pracowity, by się utrzymywać i nie kombinować w kryminalnym stylu, jeśli lubisz jeździć na rowerze, ciągnie cię do zieleni, fajnych knajpek, różnorodnych ludzi, nie swoja rasa cię nie onieśmiela, jeśli jesteś osobą tolerancyjną i wiesz, że życie jest za krótkie, by bawić się w metafizyczne czary mary, w Berlinie będzie ci się żyło po prostu zajebiście.

Niemieckość jest dla mnie synonimem albo nudy, albo kultu sado-maso. Berlin stanowi całkiem zadziwiający kontrapunkt dla germanofilstwa, jest wielką michą wybełtanych nacji, postaw, temperamentów. Jawi się niczym miasto ekspiacji narodu, który dokazywał jak chyba żaden ogniem, kulą i piecem krematoryjnym. Kiedyś płonęły tu książki, teraz mnóstwo księgarń. Kiedyś tylko płowi aryjczycy, teraz i Turczyna, i Hindusa dostatek, i z każdego kontynentu po trochu, a już Polaków to całe zatrzęsienie, ławice Polaków na Alexanaderplatz, Postdamer Platz, tysiąc innych placów, skwerków, podwórek. Każdy freak znajdzie tu swój kąt (jak żyję, nigdy nie widziałem tylu okolczykowanych w różnych wrażliwych miejscach osobników na sto metrów kwadratowych, a że sam mam pięć dziurek na kolczyki, tym większy przypływ skromności). Każdy kapłan swoje owieczki. Każda dziwka klienta… (Choć trzeba przyznać uczciwie, że gdy tak obserwowaliśmy na szybko pokochanej przez nas Oranienburg Strasse kilka niczego sobie sztuk – a każda w białych botkach do kolan – wcale nie zławiały klientów na skinienie palca.) Berlin to oczywiście ani Paryż, ani Rzym – jest gigantyczny, nieludzko wielki, ciągnie się jak Park Jurajski. Rekompensuje to oceanem zieleni, rzecznymi kanałami, jakimś takim optymizmem, afirmacją das Leben.

2 komentarze:

Lu pisze...

Podobnego dystansu, podobnego wkurwienia dostaje się po powrocie z Londynu do Warszawy. Prawie Trzeci Świat, dokładnie. Ta sama zasada i strategia podbijania świata przez eksploatację miejską: wydupczyć miasto wieżowcami. Nieważne jak i gdzie. Tu nie ma miejsca na zasadę finezji i dobra publicznego, a prymitywne utożsamienie prestiżu z rozmiarem: byleby kutas był większy i szerszy.

robert pisze...

Berlin to miasto gdzie byłem na najlepszych imprezach:) na dobrą imprezę berlin polecam