środa, 28 maja 2008

Dym, procenty, po rusku



Po niedzielnym dopieszczeniu mojej nowej książki, gdy przecinki, kropki i myślniki wreszcie należycie się usadowiły w miejscach im przeznaczonych, a potoki przelanej w fabule krwi popłynęły we właściwym stylistycznie kierunku, mogłem nie tylko wreszcie odpocząć, co uniknąć kresu wyczerpania. Dla ścisłości – fizycznego. W poniedziałek wcale nie było lepiej, po spotkaniu w Zamku Ujazdowskim, zorganizowanym przez Fa-art (o poczuciu humoru, śmiechu, takich tam około-koło, a wniosek z tego taki, że jak ktoś nie potrafi rozśmieszyć czytelnika, to i tak się tego nie nauczy, żeby nie wiem co), po raz pierwszy nie siedziałem do końca w ramach postspotkaniowych konwersacji; po powrocie do domu z naturalnością grzecznej dzidzi położyłem się do łóżka paręnaście minut pod dwudziestej drugiej! Książka, która nosi tytuł Znieczulenie miejscowe powstawała, z przerwami, przez dziewięć miesięcy, ot co! Musiałem przejść przez trud połogu w ramach ojcowsko-matczynego obowiązku.

Wtorkowe popołudnie zyskało aromatyczny akcent w Kafefajka; wylądowałem w tym substytucie stambulskiego lokalu kilkanaście minut po siedemnastej, zamówiłem sziszę i procenty, powiadomiłem żonę, więc kiedy przyjechała, to na gotowe, węgliki się żarzyły, dym, wpierw obfity i mocny, nieco wytracił na mocy, wszystko było idealną przystawką na ostatni wieczór literacki w klubie Punkt. Tak, wydawnictwo WAB zmienia formułę tych wieczorów i – znając jego solidność – na pewno zaproponuje po wakacjach coś nowego. Zobaczymy.

Niestety, ostatnią promowaną w Punkcie książką była straszliwa wydmuszka, Ruski miesiąc autorstwa Dmitrija Strelnikoffa; ożeniony z Polką, świetnie opanował język polski, gorzej natomiast z pisaniem, i generalnie – puentą, głębią, nie mówiąc już o stylistyce. Dochodzi to tego wyjątkowo infantylna i nieoryginalna krytyka Kościoła katolickiego, co irytuje nawet jego ideowych przeciwników. Strelnikoff zafundował też minikoncert z gitarą, jednak głosem Okudżawy prawosławna Bozia go nie obdarzyła, więc nie wiem, po co całe to pajacowanie? Może takie są prawidła promocji pustych książek, tylko w tym przypadku nie wywindują go w literackość, raczej rasową grafomanię. Z drugiej strony nie ma co poważnie traktować Ruskiego miesiąca, od zbiór powierzchownych obserwacji typu "cudzoziemiec w sąsiednim kraju bacznie mu się przygląda i na podstawie tego wysuwa ciekawe wnioski", któremu jednak daleko do lekkości, a zarazem ciętości Mere! Rok w Paryżu Clarke’a.

Ale najlepsze w Punkcie było towarzystwo. Kto nie dotarł, niech żałuje. I nie zapomni zdjąć kapci przed snem.

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Autor zaraził nas Gangreną, potem wywrócił nam Rzęsy na opak, a teraz oferuje Znieczulenie miejscowe. ;) Świetny tutuł, i to bez cienia ironii. Dodam jednak, że skojarzył mi się z Zanussim (nie wiedzieć czemu).

Dawid Kornaga pisze...

A jaki ty masz tytuł swojej?

Anonimowy pisze...

Szczerze mówiąc, mam jeszcze wątpliwości...