środa, 31 października 2007

Tajemnica skórzanej kurtki

Wczoraj byliśmy w klubie Punkt na wieczorze literackim (prowadzonym brawurowo przez ubraną ze stylem i naenergetyzowaną pozytywnie Agnieszkę Wolny-Hamkało) kolejnej szansonistki, która uparcie podkreślała, jaką to ma wyobraźnię, wręcz świętą wyobraźnię, jakby zapominając, że do Alfreda Jarry’ego to jej daleko, szmat wyobraźni po prostu. Nie to jednak zawróciło nam w głowach, ale pojawienie się naszego przyjaciela w zupełnie nowej odsłonie.

Z daleka – on, subtelny krytyk muzyczny i mistrz wywiadów prasowych – podobny był do gangstera! Takiego miejskiego, podążającego za szemraną modą. Więc białe mokasyny, sugerujące, że tego lata ich właściciel został nielitościwie panującym królem nadmorskich kurortów, rwał tam co się dało i co się nie dało... Więc czarna skórzana kurtka, nie pozostawiająca złudzeń, jak groźny idzie za nią komunikat. I to właśnie ona stała się prawdziwą bohaterką tej nocy, przekrywając zadufane deklaracje prozaicznej szansonistki, która gdzieś tam szemrała w tle, aż w końcu zgasła jak świeca pozostawiona w kościele przez półoślepłą, wiekową zakonnicę.

Zszokowani, zapytaliśmy o przyczyny tak radykalnie zmienionego image’u. Jest tyle kurtek na świecie, a my tu po wyjściu z klubu musimy paradować ulicą Koszykową z gangsterem, i jak to wygląda, my, niewiniątka, zamoczone w jakieś pokrętne sprawy, śliskie jak sama kurtka.

- Ta kurtka to bilet wstępu tam, gdzie mnie dotąd nie wpuszczali – wyjaśnił nam przyjaciel.

Wiele stołecznych klubów kocha snobować się na nie wiadomo jakie miejsca, niedostępne z założenia, takie, co jak cię wpuszczą, to z łaską, a ty w podzięce ani mru-mru, tylko trwożliwie kupujesz piwo czy drinki po cenach zawyżonych jak PKB Bangladeszu. Czujesz się częścią efemerycznej elity, nie marudzisz, gdy DJ puszcza mętną muzę – zużyte beaty, stęchłe niby-to-skrecze – a kelnerki doliczają samowolnie 20% serwisu za przyniesienie chipsów. Gdzieś jednak bywać wypada, bo siedzieć w domu też nie wypada, więc setki takich jak ty ruszają na poszukiwanie swojej klubowej oazy. Selekcja jest brutalna, krew się leje przy wejściu, zrozpaczone ślicznotki, wymiotujące testosteronem żelki, czyli ultramodni młodzieńcy, jednych wpuszczają do raju, drugim podają czarną polewkę do natychmiastowej konsumpcji. Wychodząc więc na miasto, a nie będąc rozpoznawalną z sitcomu czy telenoweli twarzą możesz błąkać się między Sienkiewicza a Mazowiecką jak Żydzi na pustyni po ucieczce z domu egipskiej niewoli...

- Z tą kurtką wpuszczają mnie wszędzie – oznajmił z triumfem nasz przyjaciel. – Nawet do Cynamonu.

Cynamon to kres możliwości. To Nagroda Nobla w dziale stołecznego clubbingu. Prędzej Adolfa Hitlera powitają w niebie, niż w Cynamonie ciebie.

Z magiczną kurtką, która bezkompromisowo rzecze: „Mam układy na mieście, zaś moje kieszenie napełnione są ciasno banknotami”, Cynamon i spółka stają otworem razem z całym swoim inwentarzem.

Pokazowa scenka. Sobotnia noc. Stado hedonistów błaga o przepustki do kolejnego Nieprzystępnego Warszawskiego Klubu. Do nich przyklejony niechcący nasz przyjaciel. Selekcjoner:

- Niestety, mamy imprezę zamkniętą. Macie zaproszenie, wchodzicie. Nie macie, sami wiecie. (Klasyczny tekst zamiast „Wypierdalać!”). Nasz przyjaciel, naturalnie w czarnej skórzanej kurtce, przestaje wierzyć w jej magiczną moc. Stado odkleja się od niego. Selekcjoner kojarzy, że nie jest jego częścią. Podbiega do niego:

- Proszę pana, pan naturalnie wchodzi. Nie wiedziałem, że nie jest pan z nimi – odprowadzą groźnym wzrokiem wygłodniały zabawy iwentowy plebs.

Gangsterzy to mają klawe życie.


3 komentarze:

Lu pisze...

Ale się uśmiałem! Świetny tekst.
Pozdrów Patryka :)

Anonimowy pisze...

Aż się prosi, żeby ten znakomity fragment pojawił się w następnej książce. ;)

Dawid Kornaga pisze...

Albo "Tajemnice drutowania ósemki". Umieram, ale może po południu, po kawie i nurofenie, coś mi się uda napisać. Pozdrooo