sobota, 24 maja 2008

Nowy Indiana

Mówią, że do trzech razy sztuka. Ludzkość kocha nieparzystość, św. Trójca, szczęśliwa siódemka, pechowa trzynastka. Niektórzy, zorientowani cieleśnie, cenią sobie trójkąty. Gdzie spojrzysz, nieparzystość znaczy coś niezwykłego, wzniosłego, wręcz metafizycznego. Praktyka przeczy tym quasi-magicznym konstelacjom. Przyszły noblista, John Steinbeck zdobył uznanie właśnie po wydaniu swojej czwartej książki (kto nie czytał Myszy i ludzie lub Grona gniewu, ten jest głupi, ma wszy i krzywy kręgosłup). Zatem nie tylko do trzech razy sztuka. A Indiana Jones powrócił po raz czwarty. I się mu, niestety, nie udał ten powrót.

To jest film zdecydowanie dla czternastolatków. Choć i wielu z nich będzie przecierać oczy ze zdumienia, oglądając cały miszmasz, jakim okraszono tę wymęczoną historię. Genialna scena walki w dżungli nie zasłoni chronicznego braku humoru, bajeczkowych wstawek, które nawet jak na ten cykl, są zbyt… bajkowe, nie mówiąc już o wątku z kosmitami. Kompletne rozczarowanie, aż nie chce mi się pisać o naszej irytacji i wprost niedowierzaniu, że tak spaprano ten film. Sam Harrison w formie, spokojnie mógłby zagrać w kolejnej części, byle scenariusz był nie tylko dopracowany, co po prostu – z przebojowym pomysłem na całość.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Tego sie obawialem; powtorki z rozciagania po latach ,Gwiezdnych wojen' ponad trylogie. Z czworek, ktore mnie zadowolily jako widza przychodzi mi na mysl 'Die Hard 4'. Moze 4. 'Indiane Jones' uratowalaby odrobina autoironii, ale z tego, co wyczytuje z roznych recenzji, tego mu tez zabraklo. Pomimo wszystko obejrze - byc moze bohaterowie sa zmeczeni, ale nie ja.

Dawid Kornaga pisze...

Jasne, koniecznie obejrzyj. To nie jest tak, że film nadaje się do spuszczenia wiadomo gdzie. Jednak w przypadku "Indiany" oczekiwania były nie tyle wyśrubowane, co adekwatne do jakości, jaką wyznaczył.
Ale nie będę tego rozwijał, by nie zdradzać fabuły (przez małe "f")