wtorek, 22 kwietnia 2008

Afterparty

Gala największego polskiego konkursu reklamowego - Klubu Twórców Reklamy - odbyła się w teatrze muzycznym Roma, w przerwie między dokazywaniem granego tam od marca Upiora w operze. Oprócz sieczki reklamowej, raz zabawnej, raz żenującej uwagę publiczności zwróciła animacja w reżyserii Tomasza Bagińskiego Made in China dla organizacji Reporterzy bez Granic.
Chiny, na stadionie masowe egzekucje jak w Katyniu, oficerowie strzelają więźniom w głowy, trupy padają na murawę, następnie przechodzą przez zmyślny system segregowania, jednemu z zamordowanych wyrywają złoty ząb, który wrzucają do pojemnika. Tych zębów jest znacznie więcej; sumienni azjatyccy wyrobnicy przetapiają je i przetwarzają w... blaszki. A te blaszki okazują się medalami, niesionymi później w stronę sportowców na podium - pysznych olimpijskich winnerów. Chiński dygnitarz zakłada jednemu z nich medal na szyję, a my wiemy, że jego część stanowi przetopiony złoty ząb więźnia z pierwszej sceny filmu. Tak właśnie Reporterzy bez Granic protestują przeciwko olimpiadzie w Pekinie.

Warto popierać prawo Tybetu do autonomii, ale sabotowanie olimpiady na kilka miesięcy przed jej rozpoczęciem to pójście na łatwiznę, to polityczne i ekonomiczne naiwniactwo oraz porażająca wręcz nieodpowiedzialność prowadząca do wzmożenia się chińskiego nacjonalizmu. Interes zbijają na tym różni kreatywni, tworząc obrazy sprzeciwu, a równocześnie mając po prostu w dupie sportowców, którzy przygotowywali się do olimpiady przez lata, a teraz mają za karę oblać się rumieńcem wstydu, że jeśli tam pojadą, to będą walczyć o medale z ludzkich zębów - co naturalnie jest efekciarską metaforą twórców powyższej animacji. Bo gdzie byli owi sprawiedliwi, gdy rozważano przyznanie Chinom organizację olimpiady? Wiadomo przecież, że to jaskinia lwa, że tu się masowo rozrywa, sieka, pożera jak w azjatyckich budach z sajgonkami. Trzeba było nie zachęcać do wejścia do niej. Że niby lew się poprawi, ząbki i pazury przypiłuje? Lew zmieni się tylko wtedy, gdy zamieni się w inne, łagodne zwierzę. A teraz - "ojejku!" Klasyczny przykład ręki w nocniku.

Dlatego po gali dobrze było odreagować na afterparty w pobliskim klubie Ground Zero...

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Hmm...Bardzo rzeczowo napisałeś.

Przecież nie od dzisiaj wiadomo , jaki jest stosunek Chin do Tybetu.

Słuchałam wypowiedzi polskich olimpijczyków, że dla nich - samo zakwalifikowanie się na olimpiadę, to zaszczyt a w kosztach (stracona połowa - życia).

Katorżnicze treningi, gdzie balansuje się na granicy wytrzymałości i tej fizycznej i psychicznej, bo tak są wyśrubowane rekordy i jakieś tam limity , czy normy ku uciesze gawiedzi?...

Tak ,ja uważam,że Ci wszyscy , co teraz tak niby są zwolennikami Tybetu, to głównie dla własnego poklasku i sławy. ;)

Bo czym Oni w końcu ryzykują(w przeciwieństwie do Olimpijczyków, którzy całe życie poświęcili dla sportu) - NICZYM (nawet wprost przeciwnie, czysty zysk).

Nie oszukujmy się ,obecnie sport na olimpijskim poziomie, wymaga pełnego zaangażowania,zawodowstwa.

Natomiast Ci mentorzy, zwolennicy praw człowieka niech baczniej rozejrzą się co się dzieje na własnym , (zasr....) podwórku.

PA! Jula-grafomanka. ;)))