piątek, 14 listopada 2008

Po WWL


Przyznam, byłem pełen obaw przed tym wieczorem literackim, sporo osób nie potwierdziło przyjścia, sporo oświadczyło, że nie dotrze, sporo oświadczyło, że dotrze, a nie dotarło, a nie ma nic gorszego, niż kilkanaście dusz na spotkaniu (w "Znieczuleniu miejscowym" jest taki epizod, w którym na spotkanie pisarza H. właściwie nie przyszedł nikt oprócz wampira Wiesława...). Szczególnie tak zamkniętym, w specjalnie do tego wynajętej klubogalerii Piksel. Jakie było moje zdziwienie, gdy frekwencja przekroczyła tzw. najśmielsze wyobrażenia, zeszło się znanych mi i nieznanych osób chyba ze sto albo i więcej! Przed dwudziestą drugą skończyło się wino (tak intensywnie czerwone, że wielu amatorów miało czerwone kreski i zakrzepy na ustach, normalnie jak krwiopijcy po kolacji), a przecież było go naprawdę sporo, prawie czterdzieści butelek; niestety, WWL to nie wesele w Kanie Galilejskiej, zabrakło sponsora-cudotwórcy. Przy okazji przepraszam rzeszę tych, dla których zabrakło miejsc siedzących; nie przewidzieliśmy takiej ofensywy wampirycznej. To był mój chyba najlepszy dotąd wieczór literacki, wspaniały prowadzący, świetna atmosfera, a do tego niezwykle klimatyczny set DJ Hiro Szymy i projekcja "Nosferatu" z 1922 r. na wielkim płótnie-ekranie. Nie mnie osądzać i podsumowywać, pragnę tylko jeszcze raz podziękować wszystkim, którzy przyszli.

2 komentarze:

Justyna pisze...

a tym, którzy wyszli przed końcem, zniecierpliwieni niekończącym się nudziarstwem prowadzącego, też dziękujesz? Ukłon w stronę cierpliwości odpowiadającego!

Dawid Kornaga pisze...

Odpowiadający w tym przypadku ma gdzieś prowadzącego; chodzi o tych, co przyszli dla niego, a nie dla prowadzącego:)