sobota, 29 listopada 2008

Już jakby Święta

Lodówka pusta jak brzuch eremity, więc chcąc nie chcąc wybraliśmy się na wielkie zakupy do superhipermarketu. Było jeszcze wcześnie, a tu prawdziwy najazd konsumentów, którego mogliby pozazdrościć nawet Marsjanie lub inna obca cywilizacja, pragnąca skolonizować naszą planetę. Samochodów jak główek kapusty przed piętnastoma laty na Kabatach. W środku kotłowisko, w pierwszej alei, zaraz przy wejściu, hurtownicy "w trosce" o zbliżające się Mikołajki nawalili zabawek jak dinozaury kup w Parku Jurajskim. Najbardziej przerażające wydały się nam wielkie lalki w dziwkarskich minispódniczkach, sięgające tak przynajmniej do pępka. Idealny substytut dla spragnionych pedofilów. Lalki miały w sobie coś przerażającego, bo ludzkiego; pamiętacie laleczkę Chucky? Przyznam, przeraziłbym się takiej w ciemności, stojącej w kącie pokoju.

Później coraz gorzej (komunikaty o zagubionych dzieciach, pewnie przez te góry zabawek, stały się wręcz nudne i przewidywalne), manewrowaliśmy wózkiem normalnie jak Sowieci czołgami pod Kurskiem. Ludzie, miłośnicy dziesięciu przykazań, przykazania miłości i paru innych, sprytnie skonstruowanych maksym, by być cicho i nie wychylać się przez całe życie, z obłędem w oczach absolutnie nie zważali na innych bliźnich. Gorzej niż na meczu południowoamerykańskich drużyn o puchar kontynentu, wszystkie chwyty dozwolone ku radości kibiców. W tym przypadku kibicami byli menedżerowie superhipermarketu, zadowoleni z zalewu ludzkiej masy płacącej. A to dopiero początek, co będzie na tydzień przed Świętami? Wielu kasjerkom przybędzie mięśni w rękach od przesuwania towarów.

Wytrwaliśmy. Kosztem mojego późniejszego bólu głowy. I wydania dodatkowo około 5 PLN. Otóż dopiero w domu okazało się, że ktoś w amoku pomylił swój wózek w z naszym i wrzucił do niego siatkę z kilkoma olbrzymi pomidorami. Gdyby choć nadawały się do jedzenia, nie, rasowe "hipermarketówki", sflaczałe doszczętnie.

Brak komentarzy: