piątek, 19 grudnia 2008

Mam wrażenie


że dziś jest już 24 grudnia, ludzie jacyś tacy nieobecni tu, a obecni właśnie w tym dniu. Łakocie, nie zważając na podkręcaną przez mediowe newsy recesję, pchają się dosłownie do rąk, może na osłodę? Dlatego w ramach odreagowania fragment nowej prozy:

Jasnowłosa Jacqueline de la coś tam, coś tam z północnej Lotaryngii była ekstremalną rasistką, więc masz główny powód, dlaczego postanowiła mnie ujeżdżać. Czuła się panią globu, gdy leżałem na plecach, ona zaś robiła, co robiła. Zapomnij o odwróceniu jej na bok czy pozycji na misjonarza, nic z tego, odebrałaby to jako znieważenie białej kobiety. Tylko i wyłącznie
- Na jeźdźca, Farid. Zapomnij o innych konfiguracjach. Ciesz się moim boskim ciałem.
Faktycznie, Bóg rasistów obdarzył ją kształtami, które na co dzień zobaczysz jedynie na rozkładówkach topowych pism erotycznych. Swoją przewagę na męską chucią wykorzystywała z całym zaangażowaniem. Jakaś impreza u – jak rymują polscy raperzy – ziomów, pamiętam dobrze, dopalacze różnej proweniencji, wódka i jej wysokoprocentowe siostry, Jacqueline de la coś tam, coś tam z północnej Lotaryngii napalona jak nigdy, jej słomiane włosy niczym słońce nad pustynią w południe, pigment się praży pod wpływem gorejącej ochoty (właśnie tak, to nie jest grafomańska wstawka, trzeba było to zobaczyć, cud na żywo, włosy jaśniejące pod wpływem pożądania), zwalamy się na filmowy materac w filmowym pokoju na filmowym pierwszym piętrze, reszta: wyłącznie dokument. Stwardniał mi jak jeden z tych jasnożółtych gatunków sera spod Bordeaux, mógłbym wyważać nim drzwi, bramy i mury, burzyć ustroje totalitarne na Bliskim i Dalekim Wschodzie, tłamsić recesje, windować ceny ropy, wystarczy, że ONZ poprosiłaby mnie o pomoc. Jacqueline de la coś tam, coś tam z północnej Lotaryngii pozbywa się stringów, lecz nie pozbywa się swych pieprzonych urojeń i dawaj, nakazuje podekscytowana:
- No, kładź się, Farid, wskoczę sobie.
Wskoczę? Co ja jestem, basen?
Udając, że mam woskowinę w uszach, zachodzę ją błyskawicznie od tyłu, gdy podtrzymuje się rękami o materac, pakuję się bezszelestnie oprócz jednego charakterystycznego plusku, jedno porządne pchnięcie i piesek gotowy.
Jak zaczęła krzyczeć! Nie z rozkoszy, z upokorzenia. Nie rób takich oczu, dokładnie z upokorzenia. Arab bierze ją od tyłu, co za zniewaga, klęska, porażenie.
Mimo to pozwala na kilkanaście przesunięć, w tę i we w tę, dochodzi rozwścieczona niczym oblężony pluton nazistów, wyślizguje się, umyka do północnej Lotaryngii, tryskam w powietrze, konkretnie na materac, a ta z pyskiem do mnie, jak śmiałem, jak mogłem, co ja sobie wyobrażam (ohydny poloarabie, ty wschodni niedojebie). Niedojebie? Chwyciłem ją za włosy i przywłaszczyłem kępkę. Nie zważając na jej łzy. Na przekleństwa. Ja, bojownik o równość i pozycję pieska. I parę innych zwierzaków.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

To część większej całości, przeciek z antologii czy też perełka z przepastnych archiwów?

Kiedyś czytałem artykuł, w którym ktoś smęcił, że polscy prozaicy nie potrafią stylowo opisywać współżycia, a tu proszę, choćby Kornaga zadaje kłam takiej supozycji.