niedziela, 12 października 2008

Saturator. I hiszpańskie zejście


Sobotnią nocą na 11 Listopada numer 22, w trzypoziomowym Saturatorze, choć w pobliżu połyskują w bramach praskie kastety i noże, to lepiej być nie może, pięćdziesiątki gonią pięćdziesiątki, pod kuratelą coli z lodem, a może lodu z colą, niebezpieczne teamy, dobrze znane to tu, to tam, lecz nic to, gdy parę ochłapów muzyki na przekąskę. Nikt się nie boi, amstaffy dawno już śpią, przez minione miesiące bandyterka poznała, że tutejsza klientela a la student, artysta malarz, poeta, prozaik i co tam jeszcze wymyślą antropologowie kultury niczego wartościowego za pazuchą nie nosi, więc po chuja przypierdolić na dobry wieczór frajerowi, skoro żadnego większego pożytku z akcji wymuszania funduszy, zaś ryzyko nieprzewidzianych komplikacji podwójnie wręcz przewidywalne. Wiadomo przecie, że rozpieszczone córeczki podsekretarzy stanu uwielbiają miejsca alternatywne, skrzywdzisz taką, dwuznacznie spojrzysz między szczelinę jej ud, jeszcze gotowa zadzwonić do tatusia, co rozgniewany słusznie bez wahania spuści z kagańca władzy watahę borowików trujących, a z tymi skurwielami w garniturach nie ma żartów, jak robią wpierdol, to nie w imię wendety – w imię suwerenności państwowej, przyszłego świętego Jana Pawła, deficytu budżetowego i wskaźników inflacji. W pobliskiej Hydrozagadce koncert Pustek, więc tłok, Paweł Dunin-Wąsowicz krąży w towarzystwie kobiety, z trudem odklejając lizusów i animatorów kultury od swoich łokci, więc z przykrością zaniechuję pogawędki, nie lubię niechybnych psujów dialogowych; młodzież przy barze przepija swoje szanse, w TVN leci tymczasem „Mam talent”, oni tego bezczelnie nie oglądają, cała RP vol.3 wzrusza się niewidomymi divami operowymi i piętnastoletnimi klonami Amy Winehouse, a oni nic sobie z tego, piwo butelkowe niejedną wizję w sobie kryje, niestety, wysikane po dwudziestu czterech minutach nie pozostawia wiążących zobowiązań wzmożonego rozwoju ukrytych zdolności. Przy kontenerach, jakże blisko do Zwiąż mnie i Składu butelek począł swój udany biznes popółnocny zaparkowany hot-dog bus, 5 PLN za radość wzięcia do buzi, moje drogie dziewczynki, mięsistej paróweczki wujka Mariusza W., któremu nie w głowie chemiczne kastracje emanowane przez wilcze oczy przyszłego prezydenta. Nocnym do metra Świętokrzyska, tutaj wreszcie autentyczna atrakcja, leży nieprzytomna, obsikana i zarzygana na peronie przy schodach, facet ze straży metra konsultuje się z kimś przez krótkofalówkę, gapie dociskają pierścień ciekawości, nieszczęsna to Hiszpanka, kurczaczek, nie kobieta, przy niej dwóch kolegów, których w podstawówce męczyli Cervantesem, bezradni, co robić, zeszła, podobno wypiła solo pół litra zabójczej polskiej wódki, a to nie wino, to polska wódka, bezlitosna jak atak husarii, więc zeszła dosłownie, zwieracze puściły; przybywa straż miejska, karetka w drodze, a w międzyczasie sprzątacz w czerwonym wdzianku skrupulatnie usuwa mopem iberyjskie wymiociny, Zapatero, jak możesz, spójrz, co twoje dzieci wyczyniają u wschodnich dzikich ludów, zdaje się mówić, lecz go ignorujemy. Przyjeżdża metro, zostawiamy niezakończony epizod na peronie, biedny, pewnie skończy się kroplówką, bo na pewno nie eldoradem zadowolenia.

3 komentarze:

AFI pisze...

akurat w tę sobotę byłem w saturatorze z dziewczyną:) Ale nie widziałem ciebie, tyle było tam ludzi, no nie? A byłeś na samym dole i się gibałeś?:)

Anonimowy pisze...

dziubdzius - znasz roznice miedzy pisarzem a grafomanem?
Pisarz pisze - a potem skraca, poprawia, ogranicza.
Grafoman pisze, pisze, pisze....
matko - i tobie wydaja ksiazki?

Dawid Kornaga pisze...

Dziękuję za SŁUSZNĄ uwagę. Ja akurat należę do tych, którzy wręcz obsesyjnie skracają, poprawiają, i to czasem za dużo. Ale wiem, że pewnie nie uwierzysz, co poradzić. Mea culpa, żem nie Cycero.