niedziela, 30 września 2007

Krytycznym okiem o "Rzęsach"


Źródło: www.krytycznymokiem.blogspot.com

Nie chcę kadzić, ale jestem pod wrażeniem autora tego bloga i jego recenzji - jest niewiarygodnie spostrzegawczy, empatyczny, a przy tym... krytyczny.

Czy dorosły mężczyzna może przyglądać się światu z punktu widzenia kilkunastoletniego dziecka? Może. I Kornaga przygląda się uważnie, robiąc to po mistrzowsku. Autor kontrowersyjnej „Gangreny” w swojej najnowszej książce ponownie szokuje, porusza i prowokuje do dyskusji. Tym razem celem bezpardonowej krytyki autora staje się polska polityka prorodzinna, skostniały dogmatyzm kościoła i niesprawiedliwość społeczna, czyniąca z ludzi równych i równiejszych. „Rzęsy na opak” to przede wszystkim niezwykle wiarygodny i dokładny zapis dziecięcej traumy. Przeżycia kilkunastoletniej Oli każą jej bardzo szybko stać się osobą odpowiedzialną, rozważną i dzieciństwo zamieniają w smutny i pozbawiony barw czas błyskawicznego przechodzenia w dorosłość.

Posłuchajmy więc Oli, bo to ona będzie opowiadać nam o swojej rodzinie, szkole, przyjaciołach i znajomych, o swym ponurym i pełnym trosk świecie, w którym brakuje miejsca na dziecięcą radość (chociaż jest w nim dziecięca naiwność i ufność, które przysparzają dziewczynce dodatkowych problemów). Ola mieszka w małym, dwupokojowym mieszkaniu z rodzicami i trójką rodzeństwa. Najstarszy Mateusz nie pozwala już sobą dyrygować, czuje się dorosły, choć do metrykalnej dojrzałości brakuje mu roku, zaś do dojrzałości emocjonalnej jeszcze całego dotychczasowego życia. Mateusz pije wódkę na komunijnym przyjęciu rodzinnym, wraca do domu kiedy chce i wdaje się w handel lekkimi narkotykami w szkole. Jędrek przystępuje do pierwszej komunii, której wydatki przerastają domowy budżet, a rodzice uknują sprytny plan, aby zdobyć pieniądze na wyprawienie synowi przyjęcia oraz obdarowanie go prezentami. Trzeba bowiem powić kolejne dziecko, zdobyć od państwa becikowe i tym samym mieć pieniądze tak potrzebne przy takiej okazji. W końcu sam ksiądz Sopel (jakże wiele mówiące o jego charakterze nazwisko!) kategorycznie stwierdza, że komunia będzie wtedy, kiedy będą na nią pieniądze.

Ola na co dzień matkuje swojej małej siostrze Marysi, dla której zapracowana matka w zaawansowanej ciąży nie ma zbyt wiele czasu. Rodzicielka żyje w ukształtowanym od lat rytmie, który narzucił ojciec. Ten rytm wyznacza jego trzeźwość i powroty do domu, podczas których nie zawsze jest w stanie zmieścić się w drzwiach. Trzeźwy ojciec jest dla matki źródłem radości, pijany przynosi smutek, ból i upokorzenie. Kobieta jednak przywykła już do jego pijackich szaleństw, a sama Ola próbuje dostrzec w nim wrażliwego i ciepłego człowieka: „Wyobraziłam sobie tatę jako wielki magnes. A kieliszek to drugi magnes. No ale to chyba głupie skojarzenie. Magnes nie ma duszy, a tata przecież ma”. Będzie go próbowała zrozumieć do czasu, kiedy podniesie na nią rękę. I nie tylko rękę…

Ola wie, że należy podlać kwiaty, o których zapominają domownicy i że ze ściany trzeba szybko zetrzeć plamy, kiedy zezłoszczony ojciec rzuci w nią talerzem obiadu, który był za gorący. Ola rozumie, iż należy opiekować się rodzeństwem, a lekcje odrobić odpowiednio wcześnie, bo kiedy wróci pijany tata, nie będzie już warunków do tego, aby napisać kolejne wypracowanie z języka polskiego. I chociaż naiwnie się łudzi, że okrutny świat dookoła kieruje się jednak jakimiś mądrymi prawidłami, to jednak odbiera od losu cios za ciosem i staje się coraz bardziej na te ciosy odporna. Kiedy dojdzie do finałowej tragedii, Ola natychmiast wytrze kapiące z oczu łzy, poprawi sklejone nimi rzęsy i przywróci światu na opak jego właściwy kształt i proporcje. A przynajmniej będzie się rozpaczliwie starać, aby to zrobić.

Mała Ola przygląda się na co dzień surowemu księdzu i neurotycznej katechetce. Boga w swoje przeżycia i ład świata raczej nie miesza. Przestaje się go bać, chociaż wciąż nim straszą. Uczy się samodzielnie moralności Kalego, a dogmaty religijne spycha do podświadomości. „Być może więc z tą karą boską to taka ściema i nie ma się co przejmować. Należy robić swoje. A czasami spełniają się nasze życzenia”. I Ola robi swoje. To, co uważa za słuszne i właściwe. Bo nikt jej pojęcia słuszności i właściwości w pijanym, szarym, skupionym na zdobywaniu pieniędzy i śledzeniu idiotycznych programów w telewizji świecie nie wytłumaczy.

Powieść Kornagi pokazuje, jak bardzo brutalny świat dorosłych wpływa na psychikę dziecka. Ta książka jest w założeniu manifestacją żalu wobec świata i ludzi, którzy w tak nieodpowiedzialny sposób na tym świecie żyją. I gdyby była to jedynie książka piętnująca nieczułość rodziców, nie byłaby warta ani mojej uwagi, ani tej recenzji. Jest to przede wszystkim sugestywny literacki lament nad krzywdą, jaka nigdy nie zostanie wynagrodzona i której piętno na zawsze pozostanie w tym, kto jej doznaje. A jego rzęsy zawsze będą na opak, choć za wszelką cenę będzie chciał im nadać właściwy kształt…


sobota, 29 września 2007

Karinae o "Rzęsach na opak"

Źródło: karinae.bloog.pl

rzęsy na opak

poniedziałek, 16 lipca 2007 0:16
Dziś skończyłam czytać książkę Dawida Kornagi "Rzęsy na opak". Szczerze powiem, że zachęciła mnie do jej przeczytania recenzja. Książka spełniła moje oczekiwania w stu procentach a jedynym jej minusem jest to, że przeczytałam ją zbyt szybko.

Książka jest w formie snutej przez trzynastoletnią Olę opowieści. Opowieści snutej językiem dziecka, które jeszcze naiwne, powoli wkracza w zgniły świat dorosłych. Razem z Olą krążyłam po warszawskiej rzeczywistości blokowisk, oglądałam alkoholizm jej ojca i patrzyłam na współuzależnienie matki. Autor sugestywnie potrafił mnie wciagnąć w świat, którego nie miałam okazji oglądać w swoim życiu. I Bogu dzięki za to.

Książka pomimo swojej "delikatności" wynikającej z formuły w jakiej jest napisana, momentami wbija w fotel. Nie wiem, na ile prawdziwie przedstawia życie w rodzinie z problemami alkoholowymi. Nie wiem, czy faktycznie ludzie mogą się zachowywać w sposób w niej opisany. Wiem jedno - ja w tą historię uwierzyłam. Przeżywałam wszystkie emocje razem z bohaterką. Tylko, że poprzez pryzmat swojego "dorosłego" doświadczenia klęłam na taki psi świat. Na innych dorosłych, którzy swoim dzieciom fundują piekło. Na to, że dla tych dzieci to piekło jest czymś zwykłym i zwyczajnym, Że te dzieci żyją w przekonaniu, że "tak ma być".

Książka mnie wciągnęła, poruszyła, Dotknęła spraw, które na co dzień mnie bulwersują, jak na przykład szalonego pomysłu naszych władz dotyczącego "becikowego". Kogo do rodzicielstwa może nakłonić marne tysiąc złotych? Właśnie w "rzęsach na opak" można znaleźć odpowiedź na to pytanie. Odpowiedź, od której dreszcz zgrozy człowieka przechodzi.

Książka szczera i nieprzesłodzona. Polecam serdecznie.

piątek, 28 września 2007

I po spotkaniu


Roman Kurkiewicz - zaczepny, ale to dobrze, bo wyszłoby na to, że podkupiony.
Kamilla Baar - wspaniały głos, wyczucie, intonacja.
Ja - z minuty na minutę coraz bardziej rozluźniony. Szkoda, że na stole zamiast wody nie było wina.


Podziękowania dla Doroty za organizację.

niedziela, 23 września 2007

Zaproszenie na spotkanie


27 września, godz. 18, księgarnia Świata Książki,
al. Solidarności 113, Warszawa

Rozmowę poprowadzi Roman Kurkiewicz,
fragmenty "Rzęs" przeczyta Kamilla Baar.

Gangrena - NIE/TAK


Źródło: www.kulturalnia.webpark.p

NIE
Lubię kontrowersyjne książki, których autorzy nie boją się poruszać trudnych tematów lub przedstawiać świat bez literackich upiększeń. Lubię również antybohaterów, bo uzmysławiają mi jak bardzo naiwne jest moje postrzeganie rzeczywistości i ludzi.

Dlatego też opis książki "Gangrena" Dawida Kornaga ("Kornaga skonstruował opowieść, która oburzy wszystkich. Najpierw językowych purystów (...) Potem oburzą się feministki, omdleją zwolennicy politycznej poprawności i miłośnicy zwierząt, zagotuje się w tych, którzy uważają, że literatura służy opowiadaniu miłych historii i tworzeniu wzorców godnych naśladowania") wydał mi się intrygujący.

Wprawdzie nie reprezentuję żadnej z wyżej wymienionych grup, ale książka wzbudziła we mnie odrazę. I nie chodziło nawet o to, że autor uczynił gwałciciela i mordercę bohaterem swojej powieści, lecz za sprawą języka, którego użył Kornaga. Ilość wulgaryzmów, które posłużyły mu do opisania scen przemocy, znacznie przekraczała granice dobrego smaku. 200 stron plugastw, którymi bohater (autor?) częstuje kobiety, wulgarne opisy stosunków seksualnych (zarówno tych dobrowolnych, jak i tych wymuszonych) i seria bluźnierstw pod adresem Boga, przeplatana odgłosami zachwytu nad własnym przyrodzeniem sprawiły, że nie udało mi się dotrwać do końca tego obrzydliwego wywodu i z wielką ulgą odłożyłam "Gangrenę" na półce z zapomnianymi książkami. Magda R.

TAK
Sięgnąłem po te plugastwo spodziewając się skandalu, niebanalnej fabuły i nieprzeciętnej analizy bohaterów. Nie zawiodłem się, a "Gangrena" spełniła moje oczekiwania aż nadto. Ta pozycja z pewnością nie dostarczy przyjemnych wrażeń czytelnikom wrażliwym i poszukującym dobrego smaku. Jest to opowieść przeznaczona raczej dla ludzi o mocnych nerwach, którzy zaglądając do świata literatury pragną karmić się czymś więcej niż tylko miłymi historiami i wzorcami godnymi naśladowania. Pełno tu wstydliwych opisów, wulgaryzmów i bluźnierstw, ale należy podkreślić, że styl jakim posługuje się Kornaga został użyty celowo. Jak słusznie zauważył znany krytyk literacki Leszek Bugajski: "(...) nie da się o tak skondensowanej nienawiści do świata i takich potwornych czynach pisać językiem układnym i poprawnym pod względem obyczajowym."

"Gangrena" to nie tylko adoracja przyrodzenia. To nie tylko gwałty, przekleństwa i skrajna pornografia. To także próba przedstawienia ciężkiej choroby, która toczy umysł głównego bohatera. Ten jednak otrzymuje od losu szansę na normalne życie. Czy odpowiednio ją wykorzysta? Czy wygra wewnętrzną walkę z samym sobą?
Warto wytrwać do końca lektury zanim odłoży się ją na półkę. Szymon Darocha






piątek, 21 września 2007

Recenzja


p. Patryka Grząbki, która nie ukazała się - niestety - przez "politykę" pewnej redakcji.

Dawid Kornaga „Rzęsy na opak“, Świat Książki

Czy o okrutnym świecie dorosłych widzianym oczyma dziecka można napisać lekko, łatwo i przyjemnie? „Rzęsy na opak“ są dowodem, że to literackie wyzwanie może się udać. Po prostu same się czytają. Nie ma w nich ani jednego niepotrzebnego zdania. Jest natomiast prosta historia. Ola, dwunastoletnia dziewczynka, opowiada o swojej codzienności. O swojej małej siostrzyczce i dwóch braciach. O mamie, która zajmuje się domem. O tacie, który będąc hydraulikiem stara się utrzymać całą rodzinę, ale rzadko przychodzi do domu trzeźwy. Decyduje się jednak z żoną na kolejne dziecko, żeby tylko dostać becikowe. A na wyprawienie komunii młodszego syna pożycza pieniądze od gangsterów... Ola dorasta w rodzinie, gdzie prawdziwa miłość i czułość nigdy nie gości, a pożywny posiłek zdarza się jedynie od święta. To świat przegranych, z których drwi los, system gospodarczy i państwo. Świat milionów ludzi i ich milionów nieszczęść. W tym labiryncie codzienności pozbawionym perspektyw bohaterka „Rzęs na opak“ jawi się jako promyk nadziei. Mimo niesprawiedliwości i bezwzględności, z którymi na co dzień się spotyka, ma jeszcze w sobie dziecięcą naiwność i wrażliwość, pozwalającą jej stawiać ważne pytania i mieć naprawdę istotne spostrzeżenia. Ma już dużą dojrzałość, dzięki której dostrzega więcej nie tylko niż jej rówieśnicy, ale też niż większość dorosłych. Ma w sobie prawość i odwagę, która wydaje się niezniszczalna. Ola, nawet wtedy, kiedy zdarza jej się czynić źle, jest dobra. Dlatego, mimo że życie wywróciło jej rzęsy na opak, chce się wierzyć, że może kiedyś uda się jej je wyprostować...

„(...) W tym/ Świecie wciąż/ Człowiek szansą jest/ Największą, choć wkrąg/ Ludzie jak miliard wysp/ Samotnych do cna (...)“ – napisał Wojciech Młynarski w wierszu „Atlantyda“. Może tą egzystencjalną myślą chciał się podzielić Dawid Kornaga w „Rzęsach na opak“? Może zamierzał stworzyć wzorcową tragikomedię, w której językiem pełnym dyskretnego humoru, a chwilami brawurowej groteski, opisze dramat pewnej rodziny? A może postanowił nakreślić obraz skomplikowanych relacji społecznych i pogmatwanej obyczajowości we współczesnej Polsce, gdzie wszechobecnie głoszony dobrobyt jakoś nie trafia pod strzechy? Cokolwiek chciał zrobić, to mu się udało.

o "Cieciu"


Wpis użytkownika tajnapolska na kumple.blog.pl:

"Widziałem w nowej lampie fragment prozy dawida kornagi, ciekawa rzecz w tym numerze, i ten reportaż ze Stanów, że też ludziom się chce jeździć tylko po to, żeby to potem opisać."

Grzela

Wczorajszy wieczór autorski Grzeli. To był błąd, że posłuchałem znajomego prozaika i poszedłem na to spotkanie. Fakt, zabezpieczyliśmy się uprzednio za pomocą dwóch dużych Tyskich, przeczuwając, że spektakl będzie przedni. Bo jaki może być, skoro promowana książka ma tytuł "Bądź moim Bogiem"?
W Teatrze Polonia ukazał się nam na scenie, skulony przy stoliczku, arcypicuś-glancuś w ciemnej marynarce, ciemnych spodniach, w sumie cały ciemny, w głowie też ciemny, z uśmiechem przylepionym nawet do obcasów. Lansował się niebotycznie, jakby zaraz mieli go kanonizować. A przy tym do ostatnich sylab wypowiadanych przez niego słów przykleja się jakiś taki wieśniacki akcent (nie obrażając ludzi ze wsi). Na początku tego nie słychać, co najwyżej można zarzucić mu manierę, lecz dłuższa sesja obnaża podejrzaną dykcję. Ale to naturalnie takie moje czepianie się, ja na przykład mam francuskie "r". Jestem przy tym pyszny i próżny, lecz wczoraj ze smutkiem stwierdziłem, że gdzie mi tam do Grzeli, patrona narcyzów tego padołu, gdzie mi do jego zawsze poprawnych myśli, zawsze prawowiernych poglądów, jego wysoko postawionych znajomych, którym - każdemu z osobna - wybudują po śmierci pomniki za działalność na rzecz kultury polskiej, światowej, a nawet kosmicznej.
Być może prowadzący spotkanie z "pisarzem" pan Raczek posiadł jakieś tajemnice tybetańskich mnichów, jak pohamować swój gniew i irytację, jak zdusić w sobie autentyczną wściekłość; a może jest równie śliskim człowiekiem co pozujący się na bożyszcza Grzela. Kogo to on nie zna, czego to on nie czytał, do jakich wniosków nie doszedł, co go trapi, a co go bawi, co co, co co, i tak w nieskończoność, litania do Grzelowego serca, roztkliwiającego się nad losem nadużywających perfum staruszek.
To był wieczór autorski z megalomanią w roli głównej. Okazało się, że czego nie dotknie Grzela, Grzelą nasiąka, Grzelą pachnie. I Grzelą cuchnie.
Ale to nie jego wina. Taki jest. Optymistycznie nastawiony obserwator rzeczywistości,
autor pogłębionych analiz ludzkiego ducha, tak pogłębionych, że dochodzi do dna, wreszcie mistrz monodramów teatralnych dla aktorek, które lada moment zagrają na scenie u św. Piotra.
Grzelę można streścić jednym zdaniem: "Rączki całuję". Żeby nie obślinił nam ich czasem, kursowaliśmy regularnie do toalety, medytując nad strumieniem moczu, czy wycofać się i zrobić miejsce dla prawdziwych fanów tego nieprawdopodobnie utalentowanego odkrywcy niuansów świata, czy też wytrwać do chwili, gdy pan Raczek podziękuje mu za przybycie, zaś Grzela podziękuje wszystkim żyjącym, nieżyjącym i planującym żyć czytelnikom, podliże się dyrekcji teatru za udzielenie miejsca, odbierze bukiet kwiatów i zejdzie ze sceny, odbierając gratulacje od zaproszonych osobistości świata teatru, mediów, Sejmu, Senatów, PiS-u, PO, LiD-u i Partii Kobiet.

Wydawnictwo zaoszczędziło na przygotowanym dla czytelników (a przeważnie podstarzałych czytelniczek Grzeli) winie, bo wyszliśmy przed czasem, wybierając zamiast prozy pana Remigiusza znacznie ciekawszą prozę życia w pobliskim Planie B.

wtorek, 18 września 2007

Relacja warszawianki


Cytat z: solari.fotoblog.pl

"A polecam Kornagi "Rzęsy na opak". Rzecz się dzieje nieopodal mnie, na Żelaznej i Ogrodowej. Mocna rzecz. Połknęłam w trzy godziny i poszłam spać o skandalicznej porze. A przy tym spłakałam się jak głupia."

poniedziałek, 17 września 2007

Lampa


"Lampa" (nr 9 (42), wrzesień 2007) opublikowała moje opowiadanie pt. "Cieć".

Fragment 1

"Nie dopuszczam do wypróżniania się czworonogów różnej maści i gatunków. Oprócz psów zdarzały się i zdarzają koty, wyprowadzane na smyczy. Ich odchody śmierdzą niemiłosiernie, są rzadkie, a wspomnienie ich woni chodzi za człowiekiem do samej nocy. Zdarzają się również ciągnięte na sznurku fretki, jakieś takie wystraszone, dzikie do cna. Lokatorzy z przesytu ofert nie wiedzą, co trzymać, wariują i takie tego skutki. Brakuje wyprowadzanych na spacer jaszczurów z Galapagos."

Fragment 2

"Ta kobieta ma mnie za nic. Kiedy mnie widzi, widocznie mnie nie widzi. Co najwyżej jakiś pyłek, jedną trzecią pyłka. Człowieczka w wersji tyci-tyci. Jego nos, uszy, usta, nogi, może brzuch i nic poza tym. Ani chrząstki godności."






niedziela, 16 września 2007

Reuters Polska o "Rzęsach"


Notka

DAWID KORNAGA. RZĘSY NA OPAK - Akcja toczy się w okolicach warszawskij ulicy Żelaznej na robotniczej Woli. Ojciec sadysta, alkoholik i hydraulik, matka umęczona czworgiem dzieci, biedą decyduje się zajść w ciążę, zeby odebrać becikowe. Jest to powieść hiperrealistyczna, właściwie może być reportażem z życia niejednej polskiej rodziny, w której wychowują się niewinne, do poewnego dnia dzieci. Książka jak fabularyzowany dokument.


czwartek, 13 września 2007

Proroctwo:)









21 X 2007

w wyborach
ta Polska
wciąż chora
wybierze
swe leże
na lata
ale czy
bez Brata
a może
bez Braci
to wtedy
się opłaci
gdyż każdy
ni głupi
ni mądry
dobrze to
dziś wie
że:
Kaczy ród
czeka wzwód
albo nie
wtedy ród
wyginie
ich wredny
jak rycerz
ten błędny
i tylko
wspomnienia
pokażą
ich głupie
dążenia

poniedziałek, 3 września 2007

Leżę na plaży i tak mi się marzy

Leżę na plaży i tak mi się marzy, że zaraz coś się zdarzy, niech nikt się nie odważy, wy, zgrajo nierozważnych nędzarzy, co słońce was praży, że najchętniej ucieklibyście do chłodnych garaży, bo niech nikt się z was nie waży stać na straży, żadnych tu nie potrzeba malarzy, co wysmarują sztuczki kanciarzy, byle pohamować to, co się wbrew wydarzy, wy, potomkowie cinkciarzy, badylarzy, handlarzy, tu zebrani jesteście do bani, ratunku u niani wam trzeba, tak żeście nalani, zziajani, niewolnicy prześladowczej manii, wam się wydaje, jacy to z was skomplikowani, wysublimowani, obeznani, a w rzeczywistości pokiereszowani chirurgią plastyczną, którą wykonał doktor tani, a zatem nic nie rozumiecie, że ja leżę na plaży, wokół pełno chodziarzy, przekupnych kuglarzy, przerywających błogą drzemkę wśród imaginacji witraży, gdzie dostrzegam, co się w rzeczy samej waży, gdyż wystąpię przeciw wam, wataho drani, już jesteście skazani, Nemezis, bogini zemsty was za mym pośrednictwem rozchrzani, ot co!

Tak monologizował sam na sam ze sobą Sobiesław, poeta wśród wampirów najprzedniejszy, który dwa dni temu raczył przybyć na zasłużoną kanikułę do miejscowości zwanej z kaszubskiego Wiôlgô Wies, zaś po polsku Władysławowo.

- Zabawne słowo – powiedział na dzień dobry, wysiadając z pociągu. – Oby pobyt tutaj był równie miły dla mojej wrażliwej, bądź co bądź, psychiki. Żadnej chamówki ni pysówki, proszę – zarymował dla poprawienia sobie nastroju, kiedy do jego nozdrzy dotarł zapach ryb z mijanego portu.

Sobiesław szukał spokoju. Natchnienia również. Lecz przede wszystkim spokoju. Niedawno wziął udział w konkursie poetyckim, organizowanym przez Dom Kultury w Zakopanym. Napisał przewspaniały wiersz o istocie współodczuwania podczas nakłuwania, rojący się od dwuznaczności jak exposé premiera od obietnic obniżenia podatków. Nakłuwanie traktował metaforycznie, jury, przebywające zwykle na rześkim górskim powietrzu, o umysłach lotnych i odprężonych, szczęśliwie podzieliło jego wizję. Otrzymał zaproszenie na rozdanie nagród. Czyli został laureatem, hura! Pytanie, które miejsce zajął. Bo poezję traktował wyczynowo. Wiersze były jak oddane strzały do bramki. Bramki esencji życia, dodawał malowniczo.

Wyróżnienie. Dla Sobiesława to był szok. Elektorwstrząsy na podniebieniu i pomiędzy uszami. Dotąd zwykle miał zaszczyt przyjmować pierwsze, drugie, ewentualnie trzecie. Ścisła czołówka peletonu wrażliwców.

- Taka kompromitacja! Jak ja się ludziom pokażę – zawodził Sobiesław, drąc publicznie – a konkretnie na skrzyżowaniu Kościuszki z Krupówkami – dyplom poświadczający jego rzekomy sukces. Zachował tylko żałośnie niską dla niego nagrodę pieniężną, którą mógł zainwestować w syty góralski obiad.

Zaprzestał pisania. Wzruszenie towarzyszące piętrzeniu skojarzeń i budowaniu nastroju zanikło jak prąd w gniazdu po wizycie komornika.

Sobiesław, bez zbędnych zwrotów, które posłużyłyby w takim przypadku do nieco bardziej ambitnego literacko wyrażenia stanu jego psychiki, po prostu był załamany.

Fragment piszącej się książki.


Pusty jak...


Pustkowiak Patrycja,
która przy okazji omawiania "Gorączki" pisze
(Dziennik, Kultura, piątek 13.07.07):

"(...) Arcymistrzem rynsztoka jest pisarz Dawid Kornaga, autor "Gangreny". Powieść ta bije chyba światowy rekord w stężeniu plugastw na arkusz wydawniczy. Składa się z monotonnych opisów spółkowania przenoszących czytelnika w krainę kopulacyjnego piekła: uwięzieni w plątaninie włosów łonowych, wydzielin, soków organicznych, żył i śliny, w której wulgaryzmy piętrzą się i troją prosimy o zmiłowanie, czekając na ostatnią stronę..."

Najgorsze w tym, że p. Pustkowiak, jak wyznał mi zaprzyjaźniony redaktor, sama przesłała mu kiedyś powieść (odrzuconą), w której chujów i innych wulgaryzmów nie brakowało.


niedziela, 2 września 2007

Menda

Kiermasz tanich efektów

autor: BARTOSZ STASZCZYSZYN, mz, 2007-07-24, Ostatnia aktualizacja: 2007-07-24
Pisarstwo Dawida Kornagi to osobliwy przypadek na naszym nudnym literackim rynku.
Na paradoks zakrawa fakt, że pisarz – tak bardzo próbujący przypodobać się krytykom – jest przez nich bezlitośnie biczowany. Niedawną „Gangreną”, zmiażdżoną – a jakże – przez krytykę, Kornaga wniósł wiele w definicję tego, jak nie należy pisać. Stężenie agresji i plugastwa w jego powieści było tak wysokie, że rekord ten przez lata zapewne nie zostanie pobity. Kornaga wie o tym doskonale i w najnowszej powieści – pod tym względem – nawet nie próbuje się mierzyć z samym sobą. „Rzęsy na opak” są przy „Gangrenie” książką niemalże pensjonarsko niewinną. Ale i tu nie obyło się bez odpowiedniej liczby wulgaryzmów, brutalnych scen i głębi społecznego spojrzenia godnej „dokumentów” Sylwestra Latkowskiego.
Wydawca rekomenduje powieść Kornagi, pisząc, że przedstawia ona „okrutny świat dorosłych w oczach dziecka”. I jest to jedyna prawda tej książki. Bo Kornaga wyznaje czarno-białą wizję świata. Zgodnie z nią, dobra Oleńka opowiada dzieje złej rodziny Procyków. Zmorą tejże familii jest pijaństwo ojca, brak pieniędzy i zanik jakichkolwiek więzi. Kornaga portretuje tu Polskę zaniedbanych kamienic, których mieszkańcy gotowi są płodzić nowego potomka, by za becikowe wyprawić synowi wystawną komunię na pokaz. Szkoda tylko, że podobną filozofią kieruje się autor „Rzęs na opak”, który – niewiele mając do powiedzenia – chciał się po prostu przypomnieć
.

Ja i podlizywanie się krytykom? Postawiłem wszystko, pisząc "Gangrenę"! Autor tej recenzji wie lepiej, co myśli Kornaga. Gdyby choć zadzwonił, żeby przeprowadzić wywiad - i... utwierdzić się w swych Ziobro-przypuszczeniach-oskarżeniach. Ale widocznie niskonakładowe "Życie W-wy" nie zwraca za koszty połączeń telefonicznych. A pan Staszczyszyn woli zainkasować pełną sumkę za umowę o dzieło.