środa, 14 stycznia 2009

Krótka księga nienawiści

Stara nauczycielka

O, jest taki, jest w mojej klasie, łobuz jeden, Tomeczek! Mamusia go chucha, to i potwora wychowała. Że niby ma ADHD? W moich czasach nie było takiego wynalazku. A jak który skakał, brało się takiego za ucho i zaraz to całe ADHD wylatywało z niego raz na zawsze. Tomeczek nie lubi ułamków, rzuca w dzieci cyrklem. Nie ma lekcji, bym go nie upomniała. To zaraz płacze, chytrus. O, myślę sobie, mały diable, trzeba ci skrócić te różki, bo kto to widział?! Za dwa dni pojadę z klasą na wycieczkę. I będzie po różkach...

Uczeń Tomeczek

Niedobra ta nasza pani. Stara kura, gdacze przez całą lekcję o tych głupich ułamkach. Ostatnio zabrała mi grę, którą tata dał mi na gwiazdkę! Że niby gram na lekcjach, zamiast rozwiązywać zadania. Nie lubię matematyki, bo zamierzam zostać poetą albo takim, co wygra w programie, gdzie ludzie śpiewają i zgarniają kupę pieniędzy. A matematyczka tego nie rozumie. Za dwa dni jedziemy na wycieczkę szkolną w góry, będzie naszą wychowawczynią. Ale nuda! Jak wejdziemy na jakąś górę, to może pani się ześlizgnie? Na pewno się ześlizgnie, bo taka jest stara i nudna na dodatek!

Jajko na miękko

Jako jajko na miękko stanowczo protestuję przeciwko próbom ugotowania mnie na twardo. Jak wtedy będę wyglądać? Żałośnie, kamień, nie jajko. Obecnie jestem jędrne pod skorupką, pełne cieplutkiego żółtka, które wylewa się smakowicie na język. Kwintesencja smaku. Twarde jajka, nie, naprawdę nie trawię tych klonów. Skały, nie jajka. Kruszą się po rozcięciu, przynosząc wstyd wszystkim normalnym, ugotowanym na miękko jajkom.

Stażysta

Etatowcy. Poukładani jak słupki z comiesięcznymi wyliczeniami. Pensyjka na konto co miesiąc. W ogóle się już nie starają. Nie to, co ja. Młody, świeży, pełny zapału do pracy. Co dostaję w zamian? Sympoliczną płacę i mglistą obietnicę zatrudnienia “kiedyś w przyszłości”. Chcę teraz i zaraz! Podobno nie mają wolnych etatów. Wolnych? Tak sobie myślę, niebawem coś się zwolni. O na pewno.

Kot

Pilnie poproszę o pilnik, muszę wyostrzyć sobie pazury do ostatecznej rozprawy z pewnym sierściuchem. Nie z psem. Psy są całkiem znośne, jeśli nie traktować ich poważnie. Poszczeka taki kudłaty pajac, pokręci ogonem, obślini się i wróci do miski pełnej suchej karmy. Najgorsze są... koty. Jak to możliwe, że moja pani sprawiła sobie tego młokosa? Przecież jestem taki słodki. A on... Podobno rasowy. Raczej rasowy głupek, bo miauczy co chwila i ociera się o nogi taboretu. Kotu tego nie przystoi robić, kot powinien ocierać się wyłącznie o nogi człowieka. Wtedy w nagrodę zostanie pogłaskany. Nie słyszałem, by podobnie postępował taboret.

Szczoteczka do zębów

To ja się poświęcam, przyjmując na siebie codzienną porcję ohydnej, miętowej pasty i szoruję po tych jego zębach, a on, pozorowany higienista, myje je zaledwie przez kilkanaście sekund, posunie w prawo, w lewo, u góry, u dołu, wypłucze wodą, pociągnie mną ponownie, ja przygotowana do kilkuminutowej sesji solidnego mycia, pogodzona ze swoim losem wykorzystywanego narzędzia, pełna poświęcenia, by efekt był błyszczący, ale nic z tego, wyjmuje mnie w jednej czwartej drogi, nie pozwala cieszyć się pozytywną pracą, wrzuca z powrotem do kubka. O, wybiję mu zęby, wtedy naprawdę nie będzie mnie potrzebował.

Dyrektor kreatywny

Lubię wymyślać reklamy, ale nie znoszę pewnego typka z naszej agencji, art directora, który chodzi z głową podniesioną do góry, widząc tylko czubek swojego nosa. Kiedy omawiam z nim pomysły na kolejne kampanie, to ten d..., ten director od artu drapie się po swoim długim, długim nosie i mówi, że jedyne pomysły, jakie mu się podobają, to wyłącznie jego autorstwa. Siedzimy sobie na wygodnej sofie, a ja marzę, by jej część otwarła się, połknęła go razem z butami i nigdy więcej nie wypluła. Geniusz mi się znalazł od siedmiu pomysłów!

Cappuccino

Na wszystkie szlachetne ziarna tego świata! Jak możesz nie wypić mnie do końca? Zostawiasz tyle piany na dnie. I ty uważasz się za smakosza? Jesteś luropijem, nikim więcej. Szlachetna pianka, niczym ekskluzywne futro z norek wyróżnia mnie tak rozkosznie, zachęcając do delektowania się moim aromatem. A ty siorbiesz, zostawiasz kożuch. Udławisz się pewnego dnia, udławisz, mój drogi kawoszu.

Reżyser

Gapie! Gapie na planie! Kręcę sobie scenę, wszędzie taśmy, że nie wolno wchodzić, bo reżyser pracuje, a tu jakiś ciekawski. Raz w scenie batalistycznej trafił takiego bagnet. Mało mu było. To rzuciłem w niego granatem. Szkoda, że nie był prawdziwy. Gdyby tak mieć coś, co wykańcza gapiów, a tego nie widać. To byłoby takie filmowe. Oskar za kryminał o zabójstwie doskonałym.

Dentysta

Nieświeży oddech. Czasem mam ochotę rzucić to wszystko i zająć się chirurgią. Przynajmniej kiedy otwiera się komuś brzuch, to nie ma zapachu jak z ust. Jak można mnie tak traktować? Co ja jestem, gąbka? Trochę szacunku. Idziesz leczyć zęby, a nie myjesz ich? Już ja ci zaaplikuję miejscowe znieczulenie, popamiętasz na wieki!

Listonosz

Szału dostaję, jak po całym dniu pracy mam jeszcze wnieść na czwarte piętro list polecony. Nie ma windy, to adresat mógłby się docenić, jak ciężką dosłownie mam pracę i zejść na dół po przesyłkę. Ale nie, siedzi sobie przed telewizorem, łysy leń, gałgan jeden, gazetkę czyta, herbatkę pije, a ja idę i idę do góry, aż mi w kręgosłupie strzyka, a stopy jak z waty. Ja mu dam polecony, to poleci!

Kelnerka

Już za samą mą świetną prezencję należy mi się sowity napiwek. Ostatnio przychodzi do naszej restauracji taki jeden pan prezes. Niby komplementy prawi, dania zachwala, a szczególnie mój serwis, lecz jak przychodzi płacić, bierze fakturę na swoją firmę. Ani drobniaka na stole nie zostawi. Niech się zadławi kiedyś, skąpiec, tą fakturą!

Kierowca autobusu

Haruję jak wół, przestrzegam rozkładu, co z tego, skoro zawsze się spóźniam. Nie, wcale nie przez korki. To mały pikuś. Najgorszy jest pewien pasażer z przystanku na Mielczarskiego. Zawsze się spóźnia! I zaczyna biec za odjeżdżającym autobusem. Normalnie bierze mnie na litość. Jakby wyczuwał moje dobre serce. To ja się zatrzymuję, drzwi otwieram, biorę nieboraka. Dasz palec, wezmą rękę. Zaraz zjawia się gromada spóźnialskich, walą do drzwi, nie mogę odjechać. I tak czekam, aż się władują. Gdyby drzwi mogły przecinać pasażerów, byłbym zawsze punktualny. To wszystko przez niego, tego z Mielczarskiego.

PiS-owiec

Układ istnieje. Każdy dzień to potwierdza coraz dobitniej i jest to oczywista oczywistość, że nie ma afery bez jego udziału, jego widocznego, choć ukrytego wkładu, gdyż nastawiony jest on jako liberalne sprzysiężenie wyłącznie na zysk, natomiast wszelkie próby jego przełamania odczytywane są jako atak, lecz ja nie zamierzam iść na ustępstwa i przyjdzie dzień, gdy wyplenię wszystko, co z układem związane.

Ochroniarz VIP-a

I co z tego, he, że taki z niego książę. Garniturek, krawacik, a pod materiałem wygląda jak anorektyczka. Wiem, co mówię, pilnowałem go kiedyś na basenie w pięciogwiazdkowym hotelu. Muchy w nosie, he, tyle ma, nic więcej. Że polityk z niego? Kłamca, nie polityk. No, ale pływał w tym basenie, a ja, głupi, zamiast przygwoździć go do dna, rozglądałem się czujnie, by nikt nie prosił go o autograf. Zwariował, w basenie o autograf? He, taki się czuje ważny. No nie mogę. VIP, szkieletor, nie VIP.

Grajek z gitarą

Ja tu muzykę prawie darmo serwuję, ja, człowiek po akademii muzycznej, a tu żadnego szacunku, rozumiecie? Jest taki jeden, przysiągłbym, z mojego roku. Z brzuchalem idzie, ze skrzypcami. Udaje, że mnie nie poznaje, karierowicz! Pewnie w operze lub filharmonii zgarnia kasę. Idzie, ja gram, a on rzuca mi monetę. Która okazuje się żetonem do wózka z hipermarketu. Że też mu się chce kupować te żetony! Już ja mu zagram kiedyś profesjonalnie po kościach. Już ja mu zagram.

Kurewka

Nie rozumiem tego faceta. Umawia się ze mną na godzinkę, kwiaty przynosi, pieniążki zawsze elegancko w beżowej kopercie, rączki całuje, wzdycha, acha i ocha. Ja, uczciwa dziewczyna, równie uczciwie chcę zarobić na życie, a tu niespodzianka, nic z tego, siadamy na łóżku zamiast się na nim położyć, i on zaczyna gadać, wykłady mi serwuje, jaka pogoda kiepska, jaka jestem piękna, jaka niepiękna jest jego żona, jaka jaka jaka. Co ja jestem, dyktafon?

Sprzedawczyni na bazarku

Damulka się znalazła, czapeczka, rękawiczki aksamitne, spódnice atłasowe. Przychodzi i wybiera pomidory. Jak ona je obmacuje, normalnie jakby jej za to płacili. Że chce kupić najlepsze, wyjaśnia mi. Co ja, głupia jestem, dobrze wiem, więc odpowiadam, że wszystkie moje pomidory są najlepsze. Ona swoje, przewraca, przestawia, aż wyjmuje jakiś miękisz i mi go z triumfem pod oczy podstawia, że niby kłamię. Nic dziwnego, to przez nią, obmacuje je, to i miękną w końcu. Sama powinna zmięknąć!


Czas na twój wpis...

3 komentarze:

*sweet dreadi* pisze...

Na dobranoc.

_______________

Pietruszka

Że co? Że niby tylko czerwień jest piękna, bo podobna do tej z ust, które codziennie całują właściciela tej rudery? A gdzie tam. Toż ja najlepiej wiem, jak te rozciapciuchy potrafią śmierdzieć po całym dniu, zostawione na dnie skrzynki, wlepione w rogi, przybite swoimi jędrnymi przyjaciółmi.
Nie to co ja - zawsze twarda, długo prężna, zwieńczona burzą zieleni. Ale nie, tylko pomidorki srorki w głowie tym mieszczuchom, sałatek z mozarellą się zachciewa!



Szpilki, srebrno-złote

Przy bazarku jest najgorzej, bo dochodzi do tego zaściółka w postaci liści, listeczków, odpadków, torebek, orzeszków, okruszków, wstążeczek, starych gazet śmierdzących surowym mięsem, wymiocin, resztek zostawionych przez kloszardów, a czasami i samych kloszardów. Nie dość, że całą drogę trzeba pokonywać schody oraz kratki ściekowe (kratki są najgorsze, kiedyś różowy w ten sposób umarł - utknął przed metrem, a Ona po prostu go wykręciła, łeb mu ukręciła, żmija jedna!), to jeszcze ten przeklęty chodnik, nierówny, z odpadami, z wyrwami, ze śmieciami. I jak tu dostojnie kroczyć?
Na domiar złego na chodniki wypełzło błoto spowite ludzkim przekleństwem. Toż to nie dostoi przecież...



Businesswoman

No jak on śmie mówić o mnie "ona, żmija"? No jak? Ciężko charuję, życie całe, do wszystkiego dochodząc samodzielnie, nie po plecach tatusia, jak choćby ten przeklęty prezesina, śmiechu warte. Co, on myśli, że nikt nie wie, jaki z niego karierowicz od siedmiu boleści? Pomiata taki później każdym, ale podwładnymi płci żeńskiej najbardziej, bo co, przecież może, jego ojciec to ktoś, więc on też kiedyś ktosiem będzie, palant cholerny. Teraz znowu mnie wysłał, po kawę, jakbym nie miała na co marnować moich nowych szpilek od Prady - cały miesiąc na nie pracowałam, żeby się pokazać! Ale nie, myślą, że jak nie mam jeszcze 30-tki to nadaję się najwyżej do robienia xero i wysyłania faxów, kiedyś chwycę go za krawat na tej krzywej, cienkiej szyjce i... och, jak on mnie popamięta! No i do chodzenia po kawę się jeszcze nadaję, też, bo mam dwa fakultety.



Sprzedawca in da Coffe Shop

Cipa cholerna, nawet "przepraszam" nie powie. Śpieszy się to to nie wiadomo gdzie, wymalowane, pachnące, wylakierowane, na kilometr śmierdzi komercją, tipsiki, solarka i pstro w głowie. Ale nie, kawy się zachciewa, a wszyscy powinni się rozstąpić, jeszcze czerwony dywanik pod nogi podłożyć, bo nikt inny się nie liczy. Wiadomo, taki shop przyciąga najgorsze guano z centrum city, przychodzą tu, taśmowa obsługa, ale nie, jeszcze każdemu dzieńdobry-jaksięmasz-uśmiech-copodać-uśmiech-alejuż-proszę-dziękuję-ależproszę-uśmiech-uśmiech niech ich wszystkich szlag! Niech ich dżuma, będzie spokój. Gdyby tak wąglika, rozproszyć nad tym całym city, już ja bym im dał, chyba Gotham City, zagłada i po wieki ciemność. Gdyby nie to, że Jah niekoniecznie pochwaliłby te plany, to chyba mógłbym potraktować je poważnie, między jednym muffinem, a drugim sandwichem. A tak to pracuję ku jego chwale i zaciskam zęby. W aparacie.

Dawid Kornaga pisze...

Bardzo ciekawe. Pełne nienawiści. Autentycznej!

*sweet dreadi* pisze...

Dawid, to odzew ;)
Tylko - albo aż.