czwartek, 22 stycznia 2009

Recesja - proroctwo jakie, czy co...

Str. 189 (Znieczulenie miejscowe), fragment napisany jeszcze w 2006 r.:

Agencja reklamowa. Z własną ideologią, zasadami i tradycją. Znamy twoje potrzeby. A jeśli nie znamy, to je stworzymy. Idealne dla ciebie. Jedyne w swoim rodzaju. Bądź sobą, wybierz to, co ci zaproponujemy. Inaczej będziesz poza. Odstawiony wrak. Człowiek zbyteczny. Człowiek skanselowany przez brak uczestnictwa w wymianie towarów i usług. Ostatecznie nadajesz się do zawieszenia na wieszaku w sklepie z używanymi ubraniami. Kilkadziesiąt kilogramów człowieka-szmaty po naprawdę promocyjnej cenie. Kto pierwszy, ten skorzysta. Kto ostatni, nie skorzysta. Trudno. Trzeba było się spieszyć. Okazja czyni złodzieja. I konsumenta. Codzienna wojna. Nas to kręci, ponieważ nie kryje się za tym głębsza filozofia, żadne tam aprioryczne brednie o porządku rzeczy. Jedyna obowiązująca, potwierdzona w słuszności swoich wniosków filozofia dotyczy sprzedaży. Ona jest sednem wszechrzeczy. Nawet ewangeliści muszą w zgrabnej, obrazowej formie sprzedać ci swoje przesłanie, jeśli chcą, żebyś je przyjął, uznał za swoje, po prostu kupił. Kupił i dał przełknąć duszy. Dosyć tej mimowolnej metafizyki. Zaraz zechcecie sobie na niej poużywać. Nic wielkiego, nic odkrywczego kpić sobie z naszej pracy. Że niby kundelkami korporacji jesteśmy. Szczekamy, jak rozkażą. Kto nie jest? Kto nagi po ulicy chodzi? Posłuchajcie, oto system naczyń połączonych od Nowego Jorku, Pekinu, przez Tokio, Singapur, Bangkok, Bombaj, Bagdad, Jerozolimę, po Ateny, Pragę, Berlin, Warszawę; bez oglądania się na święta religijne czy państwowe płynie nim potok ubrań z markowymi metkami, samochodów, palmtopów, telefonów, kondomów, pigułek, figurek bożków i świętych. Miliardy miliardów rzeczy codziennego użytku łącznie ze sznurami, na których wieszają się wykluczeni przez przeznaczenie (łącznie z wampirem Tadeuszem). Kiedy poziom potoku obniża się choćby na pół roku, wszyscy biednieją, są zwalniani z pracy, pogarsza się im standard życia, miłość do kapitalizmu. Kiedy notowania giełdowe znów odzyskują dawną erekcję, miłość wraca, zwielokrotniona rozkoszą kupowania, używania, podróżowania, słowem cieszenia się codziennością. Nie wierzycie? Zacznijcie czytać dział gospodarczy w waszym ulubionym piśmie czy webserwisie, na dowody nie poczekacie długo. I nie ma odwołania, składania rączek do modlitwy o dobrobyt dla ludzi dobrej woli, którym nie chce się zakasać rękawów. Dusze słabe, podatne na taniuchne poglądy, że człowiek potrzebuje do życia niewiele – mylą się. Mylą się okrutnie, nie wiedząc, że rządzi nami prosta zasada: apetyt rośnie w miarę jedzenia. I nie tylko. Kolejna ważna sprawa to konsumowanie jako takie, a więc wykańczanie czegoś, wyczerpywanie jego zawartości. Kończy się pasta do zębów. Pakiet tabletek na ból głowy. Cola. Masło. Pomidory. Szampon. Ubrania blakną. Skarpety się kurczą. Gumki pękają. Żelazka przegrzewają. Telewizory spalają. Opony ścierają. Człowiek urodził się po to, by między innymi uzupełniać wciąż i siebie, i wszystko dokoła siebie. My się pytamy: Co szkodzi zapytać go z kokieterią w oku, czy przypadkiem nie zdecydowałby się na naszą najlepszą pastę, nasz krem, naszą szynkę, nasz długopis, naszą prezerwatywę, naszą wodę mineralną? Podajemy argumenty wesoło, kolorowo. Nie można tak? On decyduje. Nie uprawiamy terroryzmu. Nie podkładamy bomb. Najwyżej ulotki pod drzwi. Nic więcej. Kto tego nie rozumie, ten świata nie rozumie. W raju nie było reklamy, przyznajemy. Tu jest ziemia, nie raj. Tu jesteśmy my. I chuj.

Brak komentarzy: