środa, 11 marca 2009

Dom schadzek

Ta książka jest dowodem, że nawet tak wybitny pisarz jak Amis w końcu poległ, zapuszczając się śladami Napoleona czy zagonów niemieckich w niezmierzone przestrzenie Rosji; nie powinien bawić się w mentorskiego eksploratora rosyjskiej duszy – bo mu to wyraźnie nie wychodzi. Odniosłem wrażenie, że naczytał się solidnie bibliografii i dawaj, dawaj. O ile portrety bohaterów powieści są wielowymiarowe, a styl specyficznie „intelektualny”, co jest jej zaletą i choćby z tych powodów warto po nią sięgnąć, to mądre zdania o Rosji, rosyjskości po prostu mnie drażniły, a słowiańska dusza złośliwie szemrała: Anglik, choćby nie wiem ile razy przejechał Rosję wzdłuż i wszerz, nie będzie w stanie przemienić się nawet w drugorzędnego epigona Dostojewskiego czy Turgieniewa. Być może gdyby Amis miał historyczną szansę i rzeczywiście zaliczył osobiście Gułag, mógłby stanąć w szranki z Sołżenicynem. Własną krwią pobłogosławiłby fabułę "Domu". A tak uderza w niuanse Syberiady z finezją meteorytu tunguskiego. Konstatacje pachną papierem, polanym papierową wódką.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Dobrze, że świat interesuje się Rosją. Może to świadczyć, że nie udało się Polakom zarazić europejczyków rodzimą rusofobią.

Dawid Kornaga pisze...

No właśnie, wycieczki Amisa pod adresem Rosji mają w sobie, mimo chęci, ową rusofobię: Rosja jawi się tu jak jakiś mityczny potwór, który gwałci, plądruje, zniewala i wypluwa przeżute ofiary. Dlatego ta płaszczyzna powieści Amisa jest absolutnie nieudana, szeleszcząca papierem drugiego gatunku...