
Po wczorajszym bankiecie w hotelu Le Regina (pewnej fajnej agencji PR) niełatwo dziś utrzymać równowagę percepcji, szczególnie że było dosyć intensywnie, hotelowe patio przemieniło się w żywą esplanadę, na której mogliśmy rozmawiać ze znajomymi i poznawać nowych znajomych...
Nie wiem więc, czy to był zwid, czy fakt, ale przechodząc dziś alejką w Galerii Mokotów zobaczyłem znajomego literata. Literat chyba mnie nie zauważył, więc chcąc się upomnieć o uwagę, otworzyłem usta, by wypowiedzieć jego imię, i wtedy zobaczyłem, że na koszulce od strony pleców ma logo... sklepu zoologicznego ANNA ZOO.
- Zaraz, zaraz. Krytyk literacki, dziennikarz, od niedawna autor prozy SF, co on robi w tym przebraniu? Zbiera materiał do nowej książki?
Nic nie powiedziałem. Literat skręcił w lewo, do sklepu. Nie mogąc w to uwierzyć, powłóczyłem się przez kilkanaście minut. W końcu nie wytrzymałem, wróciłem w okolice sklepu (dodam, że ten oddział wyspecjalizowany jest wyłącznie w rybach, tutaj m.in. kupiłem ostatnio żwirek dla naszego bojownika) i widok się powtarza, widzę znajomego literata za ladą!
Nie wszedłem.
5 komentarzy:
Pisarz może być nawet listonoszem. Z takich doświadczeń wyrastają czasem naprawdę fajne książki...
Ta amplituda - w tym przypadku - ma zupełnie inny przebieg niż np. w przypadku Bukowskiego...
tak! moi znajomi szwedzcy pisarze pałają się wszystkim, co ciekawsze od bycia pisarzem, na przykład, prowadzeniem autobusów. Ale sądzę, że taksówkarz - to jest to. Stać w korku i rozmawiać z wiezioną/wiezionym o dupie marynie.
Fakt, robota taksówkarza znacznie bardziej kreatywna, nie mówiąc już o chwalebnej roli de Niro.
Tak chwalebna, że o mało co nie kosztowała życia Reagana.
Prześlij komentarz