czwartek, 8 października 2009

Alfabet na cztery ręce

Niech żałują ci krzewiciele PR czy kreatorzy eventów, których zabrakło na wieczorze literackim promującym „Alfabet” w klubie Velvet, klubie, dodam, należącym do kina i absolutnie adekwatnym jako miejsce do propagowania tego typu literatury. Co tu dużo pisać, zobaczyliby profesjonalizm najwyższej klasy – w służbie kultury. Inspiracje i rozwiązania warte użycia także w innych kontekstach. Bo oprócz przekąskowo-napitkowych uciech dla somy, strawa dla duszy okazała się wprost wyśmienita; było zabawnie, luźno, a jednocześnie refleksyjnie i błyskotliwie. Te wszystkie starania warte były i kosztów, i zaangażowania zaproszonych osób. Postać Kałużyńskiego, erudyty, filmoznawcy, „małpiszona” wykracza poza ramy kinowej sali, w której, jak deklarował panu Raczkowi, spędził połowę swojego życia. „Alfabet” trzeba przeczytać nie tylko dlatego, że jak zwykle Kałużyński mówi rzeczy ciekawe, ale przede wszystkim – to jego ostatnia książka spisana za pośrednictwem wieloletniego przyjaciela.

Brak komentarzy: