sobota, 31 października 2009

Audioksiążki


Szczególną grupę korzystającą ze środków komunikacji miejskiej stanowią czytacze. Więcej niż parę lat temu potwornie im zazdrościłem tej eskapistycznej możliwości poddawania się ponętności fabuły [w ścisku, nadmiarze dwutlenku węgla, kaskadach smarków, wątpliwej muzycznie orkiestrze charków, wrednie puszczanych na wypas mięsistych bąków, monotonnej dyskotece pokasływania, chrząkania i smarkania, w temperaturowym ukropie, pocie własnym i cudzym, znienacka poświęcającym kartki naszej książki, w przeciągach, zawiejach i zamieciach na skutek otwarcia drzwi na kolejnym i kolejnym przystanku, w zimowym błotku na podłodze] – sam męcząc się żałośnie za kierownicą sunącego w korku samochodu, skazany na radio lub płyty, stęskniony za inspirującym kolektywem, kilogramami ludzkiej masy, paletą jej zróżnicowanych woni, ubrań, koloru oczu, długości rzęs i włosów, kształtów nosów. Niektórzy wręcz marzą o tej drugiej opcji, przyjmując korzystanie z pojazdu jako wyróżnienie od bogów, nagrodę za golgotę wieloletniego tkwienia w popiskujących autobusowych rzęchach [które na przykład w Warszawie uwielbiają się palić], wreszcie wolni od dziewięćdziesięciodziewięcioprocentowej szansy nałykania się cudzych zarazków i smrodków, ja zaś, to nie kokieteria, wręcz przeciwnie. Ktoś powie, nie marudź, nie marudź, mogłeś korzystać z audiobooków, skoro takiś nienasycony tego swojego pochłaniania tomów. Otóż nie mogłem, ponieważ ich natenczas zwyczajnie nie było. Pamiętam, że kiedy wyszła płyta z fragmentami mojej debiutanckiej książki Poszukiwacze opowieści, to była sensacja. Minęły jakieś trzy lata i fala ruszyła. Dziś nagrania książek są częste jak odsłony Pudelka. A jednak nawet teraz nie potrafiłbym prowadzić samochodu i słuchać równocześnie lektora. Albo jestem oldskul, albo nieuleczalny wrażliwiec, albo nie mam aż tak podzielnej uwagi, jak mi się wydaje; nie wiem. Czytać mogę praktycznie wszędzie, nie tylko w nabitym tramwaju czy metrze, nie przeszkadza mi praktycznie żadna drażniąca odsłona hałasu, wiercenie, borowanie, pobrzękiwanie, muzyka techno, podejrzewam, że dałbym radę czytać nawet przy najnowszym singlu „umadonnowionej” Chylińskiej, spokojnie – byle powieść miała to coś, co wcina ze smakiem moją uwagę. W aucie to, jak rymowali w swoim przeboju Sokół i Pono, mogę jedynie brać… Może zostanę uznany za policyjnego donosiciela, kiedy napiszę, co napisać sobie postanowiłem. Mianowicie: audiobooki powinny być zakazane podczas jazdy tak samo jak zakazane jest rozmawianie przez komórkę. Przecież to cholernie absorbujące. Pewna forma niezwykle zaawansowanej rozmowy z autorem, który swoim lub aktora głosem przenosi nas do wyimaginowanego w końcu świata, z całym jego fikcyjnym balastem, rozterkami, problemami i dzianiem się. Nie, nie monolog, jak najbardziej, przy udziale naszego umysłu, właśnie dialog chcąc nie chcąc uprawiamy z autorem książki. Gęsty lingwistycznie, retorycznie wymagający, słowem, mimowolnie wciągający. Mózg automatycznie zaczyna nadążać za angażującymi wyobraźnię opisami scen. Konwersacje bohaterów książki odciągają zarówno nasze uszy, jak i oczy od świateł na zebrach i klaksonów innych, nieczytających partycypantów drogi. Sytuacje beletrystycznie atrakcyjne wzbudzają ogrom mimowolnych emocji, a te w jednej chwili mogą wyrwać kierownicę z pulpitu, razem z korzeniami tych wszystkich drucików, w których tak dobrze orientują się złodzieje samochodów. No chyba że czytana książka jest bardzo, bardzo nudna i tym samym bardzo, bardzo bełkotliwa, wtedy proszę bardzo, umieszczamy zapobiegliwie nalepkę na audiobooku: NADAJE SIĘ DO CZYTANIA PODCZAS PROWADZENIA POJAZDÓW MECHANICZNYCH. To wiadomy znak dla czytelnika, coś w rodzaju lakonicznej, a tym samym błyskotliwej recenzji, z jaką to powieścią ma tak naprawdę do czynienia/czytania. Zapuszcza ją bez poczucia winy, jedzie, słucha i nic, nic się nie dzieje, nic [on] nie czuje, jedzie, jakby zjadł i się nie najadł. Opisy jakieś takie oddalone, konwersacje protagonistów niezobowiązujące jak sztućce w fast-foodzie, beletrystyka przewidywalna niczym kolejny spadek kursu złotówki. Zadanie dla każdego szanującego się prozaika: nie pisz książek do samochodu.

2 komentarze:

robert pisze...

czytałem ostatnio w tramwaju i jakaś kobieta powiedziała, że "nie mają kurwa gdzie czytać, tylko miejsce zajmują". zatkało mnie jak to usłyszałem

Dawid Kornaga pisze...

Dlatego na przyszłość słuchaj się baby i kupuj książki w wersji pocket, i jeszcze trzymaj blisko oczu, to miejsca nie zawłaszczysz praworządnym pasażerom.