Co
lubi Ula
Ulubiona,
Nowy Świat 27, piątek, po godzinie 22.
Chrobry przechyla głowę do tyłu.
Ula widzi, jak pracuje jego
grdyka. Niczym gad, co zaatakował chodzący lub pełzający pokarm z dużą
zawartością białka. Pokonał go i począł pochłaniać. Ula ani myśli się wahać,
jest zwarta, gotowa, już po wkurwie, teraz pragnie relaksu. Idzie w ślady
Chrobrego.
Bach, lufa w dół. Wpływa w
gardło, nurkuje w przełyk, trafia w żołądek.
Bach, druga to samo. Wpływa w
gardło, nurkuje w przełyk, trafia w żołądek, przedostaje się do jelit.
Bach, trzecia bania. Wpływa w
gardło, nurkuje w przełyk, trafia w żołądek, przedostaje się do jelit, molestuje
wątrobę.
Bach, czwarty strzał. Wpływa w
gardło, nurkuje w przełyk, trafia w żołądek, przedostaje się do jelit, molestuje
wątrobę, rozdrażnia nerki.
A każdy wlew za pomocą jakiegoś
magicznego patentu przedostaje się do mózgu, wyżyma go, piłuje, rozdrabnia,
rozkręca, rozwierca.
Kreuje najebkę. Konsekwentnie. Metodycznie.
Uczcie się, co to czytacie. Pijcie, mordując się, gdyż wasze żałośnie krótkie życie
powinno opierać się na długich zmaganiach z nałogami.
Każdy kieliszek równa się
dwadzieścia pięć miligramów transparentnej cieczy, czujecie?
Seta zaliczona.
Uli ciało zaczyna lekko lewitować.
Może nie dwadzieścia centymetrów nad podłogą. Może pięć. Lecz wystarczająco, by poczuć
się. Poczuć się. Poczuć się zajebiście.
Że żule mają tak na co dzień, Ulę
mało to obchodzi. Ścierwa same się wykańczają. Statystyka. Przykazanie upadku. Takim
powinno odebrać się prawa wyborcze. Zagnać do przerębli. Utopić w niej. I po krzyku.
Prawie że druga seta zaliczona.
- Pij, Ulo. Za Polskę naszą ukochaną,
pojebaną, udręczoną, pokręconą – mówi Chrobry. – Pij, kochana.
Ula więc wlewa w siebie, nie myśląc
o straszliwym katzenjammerze, którzy szykuje się do ataku za paręnaście godzin.
Akurat, kiedy się przebudzi. Z chęcią do życia. I odwiedzin u ojca. A tu chujwdupęmegakac,
rzygi, podrygi, pot wódczany, łzy wódczane, nawet, gdyby się modliła nie wiadomo
po co, Ojcze Nasz zamieni się w Ojca Wódczanego.
Chuj, piję, piję, za nas, za Polskę,
kochanie, Polskę naszą ukochaną-jebaną, Polskę maltretowaną.
Szum w Ulubionej zamienia się w zawirowanie.
Oczy Uli przestają powoli chwytać, ujmować, definiować. Widzi szeroko, bardzo szeroko,
choć patrzy wąsko, bardzo wąsko.
Barmanki, dwie słit niunie, roczniki wczesne jak przed chwilą zakupiona świeża bazylia w markecie, lustrują z podziwem wygiętego
olbrzyma. Nie sposób zachichotać, mogłoby to skutkować niepotrzebną konfrontacją. Głowa Chrobrego prawie
dotyka rysunku na ścianie – statecznego dżentelmena z melonikiem i laseczką. Lśni,
odbijając refleksy światła na czubku i zmarszczonym czole. Skurczysyn,
perfekcyjnie ją ogolił. Klasyka stajlu Comat18. Narodowiec zawsze jest łysy, powiedzą rzeczoznawcy. W jego
przypadku jedno pokrywa się z drugim. Włosy, jak wyznał Uli, zaczęły wypadać mu
około dwudziestego roku życia. Przez
napierdalankę wódczaną, nie to żarcie, powietrze, wartości, nie mam, kurwa,
pojęcia. Kocham Polskę, lecz gdyby była panną, co przechadza się, cała pełna fochów,
zajebałbym sukę, no zajebałbym ją, Ula, jak Boga nie kocham, zajebałbym!!! Przez geny być może moje włosy wypadają.
Co ja gadam, żaden tam czas teraźniejszy. Rosły i chuj, przestały, susza,
cebulki obumarły na amen. Jakby jakiś spisek zawiązały. Tak, to przez geny po
ojcu. Łysiał od początku, powiedziała mi kiedyś matka. Stary padł, nim dostałem
mutacji, co więcej mogę dodać? Młody był, to i trzymał się tam jakoś na początku,
kiedy się styknęli na jakiejś bibie, chuj go tam wie, co i jak, rodzice zawsze
kłamią, kiedy pytasz o okoliczności swojego poczęcia. Jedno jest pewne. Ja,
dziecko wpadki, on siedemnaście lat, ona piętnaście. Jak było, tak było.
Człowiek zrobił swoje. Potem zszedł, biedak. Nim komuna się skończyła, jego już
nie było. Zakopany na dobre. Rak nie wybiera. I po chłopie-wielkoludzie. Włosy Chrobremu
wypadły, wiara w świat różnorodności razem z nimi. Tak, przyznawał Chrobry,
odkąd pojawiły się pewne oznaki przemijania, takiego zwiastuna większej,
nieubłaganej całości, pojąłem, że nie ma zmiłuj, nieuchronność fizycznej
degrengolady jest absolutnie obiektywna, wartościująca i definitywna.
- Więc się najebmy, kochanie.
Tak rzecze dziś Chrobry. I tak
pije. Jeden za drugim. Ula za nim. W Ulubionej. Miejscu, którego unikają
towarzysze z brygady. Chrobremu to obojętne, pije tam, gdzie może. Zazwyczaj piwo.
Dziś wyjątkowo wódkę. Polską. Najlepszą. Ruska owszem, nie zaneguje. Lecz to bracia
bliscy rasowo. Podobne nosy. Podobna intonacja. Skurwiele, używają i myślą tą wstrętną
cyrulicą i wierzą tym obmierzłym, brodatym popom.
W Ulubionej ceny nie są wygórowane.
Za to socjeta daje w nerwa.
Dlaczego tu przyszli?
Chcieli wreszcie być sam na sam. Chrobry
z szytą raną, którą sprawił mu parszywy dzikus. Ula z bólem w skroni. Chrobry próbuje
pocieszyć ją, okręcić wokół kieliszka, kochanie, proszę, dobrze, że go dźgnęłaś.
Wiem, człowiek. Drugi człowiek. Każde stworzenie na tej planecie… Czy aby każde,
kochanie? Czy oni zaliczają się do stworzeń? Czy płazy nie mają w sobie więcej godności
od tych dzikusów, co się mnożą i żerują na innych? Nie mów, że nie, proszę, kochanie.
Tak kochają rasiści. Tak kochają ludzie,
którzy w życiu by się nimi nie nazwali.
Chrobry autentycznie zakochany jest
w Uli.
Tak, jak ją kocha, tak nienawidzi
tego, czego nienawidzi.
Chrobry gestem „ty, patrz”,
wskazuje Uli cel: parę, ona z warkoczem, on w okularkach. Skąd się tu wzięli?
Po co im to? Wynocha.
Chrobry nie jest u siebie, wie.
Jeśli przypierdoli niepasującym mu elementom, będą problemy. I areszt. Znów. I
niewola w domu niewoli na Racławickiej. Lub chuj wie gdzie, wywiozą na Mazury,
do twierdzy z zimnymi murami.
- Niby jeziora dookoła, kraina
ich tysiąca, a ty – tłumaczy Uli obrazowo, z przekonaniem, wychylając szóstą
dwudziestkę piątkę rudej – patrzysz w wodę w zajebanym klopie, myślisz sobie, oto
moje jeziorko, se pokajakuję, se popluskam. Nie, za nic, nigdy więcej nie dam
się tam sprzedać. Żebym pierdolnął na zabój, nie dam, rozumiesz?
- Rozumiesz – odpowiada poważnie
Ula.
Piją.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz