środa, 29 lipca 2009

Pochowano Mistrza

Pochowano dziś Mistrza, niech spoczywa w spokoju, choć on dobrze wie, że nic z tego, nic z tego, siostro, bracie filozofie. "Kto za młodu nie był socjalistą, ten na starość będzie świnią". Mając kiedyś, kiedyś 18 lat, doskonale wpisywałem się w ten szablon, zdziwiony, że po piekle PRL-u wierzę w jakieś ewidentne bajeczki; bardziej chodziło o wypełnienie farszem-substytutem pola po ściętej brutalnie cztery lata wcześniej wierze w transcendencję. Heglomarksizonietzscheanizm, ten przedziwny potworek-patchworek, zawojował moje szare i czarne komórki. Mało brakowało, lizałbym buty lewicowych działaczy, upatrując w nich asów analitycznego rozpatrywania życia i całej reszty. Szczęśliwie, "Główne nurty marksizmu" Kołakowskiego skutecznie wyleczyły mnie ze złudy, że zbudujemy raj na ziemi. To nigdy się nie uda - i dobrze. Nam potrzebne jest od czasu do czasu właśnie piekło - dla równowagi, a przynajmniej świadomość jego bliskiego istnienia. Trzeba być czujnym, to pobudza intelektualnie. Dziękuję Mistrzowi za parę porządnych policzków, dzięki którym zamiast pogrążać się w otchłani sofistycznego mędrkowania o sprawach ostatecznych, definiowanych sterem pozorowanej dialektyki, skierowałem się do tego, co było i jest moim prawdziwym, nieudawanym żywiołem - literaturze. Dlatego m.in. wolę Sartre'a pisarza niż filozofa, choć podobno i fikcja, i traktaty to dla niego były wymienne byty. Jakoś mu jednak nie wierzę.

sobota, 25 lipca 2009

Dzień Bastylii

Nie tak dawno, w Ogrodach Foksal, przewspaniały bal, jeśli można tak nazwać jedną z najciekawszych imprez w tym roku. Francuzi to potrafią celebrować swoje święta, nawet na obczyźnie! Francuski kapitał szarpnął się hojnie, wina cała Sekwana, elizejskie stoły z pokrzepieniem dla żołądka, fajerwerki, przemowy szych dyplomatyczno-finansowych, a wszystko tak zgrabnie, szykownie i voila, że aż chciało się przyklasnąć temu, co ponad dwa stulecia temu działo się z okazji tego święta, wolność, równość, braterstwo i gilotyna, co ledwo dyszała z przepracowania, kosząc główki jak niechciane mlecze na soczystożabim trawniku. Trzeba oddać oprawcom politycznym sprawiedliwość, że nie bez powodu tak pracowała, kto nie zna Francuzów, nie wie, jak potrafią być drobiazgowi w pewnych sprawach, wymyślając błyskotliwe retorycznie repliki i filipiki w obronie swojego widzimisię, czy chodzi o wyższość bagietki nad chlebem, czy Dyrektoriatu nad ściętą monarchią...

poniedziałek, 20 lipca 2009

Czechowicz o kryminalnych

Antologia opowiadań kryminalnych, jaką proponuje Wydawnictwo Czarna Owca, to bardzo dobra lektura wakacyjna. Książka doskonała do tramwaju, do poczytania na plaży, nad jeziorem czy w pociągu. Dziewięć zgrabnych historyjek, w których trup może nie ściele się tak gęsto, jak można byłoby przypuszczać, ale gdzie poznajemy różne rodzaje zbrodni i różne motywacje do tego, by pozbywać się bohaterów tych tekstów. Jak to w przypadku zbioru opowiadań różnych autorów, całość jest dość nierówna i bynajmniej nie przekonuje do końca. W moim odczuciu cztery teksty są nieszczególnie ciekawe, cztery teksty dobre i jeden bardzo dobry, wyróżniający się i pozwalający stwierdzić, że „Opowiadania kryminalne” to ogólnie rzecz biorąc całkiem niezła publikacja.
Więcej na krytycznymokiem.blogspot.com

poniedziałek, 13 lipca 2009

Minirecenzja Abrabaal

Z abrabaal.blog.pl
(...)Czy wspominałam już o tym, że „Znieczulenie miejscowe” Kornagi w końcu skończyłam? Ładne. Trochę można doznać zawodu, że historyjki są krótkie, przeskakują z krwiopijcy na krwiopijcę, tak, iż już po 15 minutach od przeczytania o wampirze Stanisławie, nie pamiętasz dokładnie kim on był i co się z nim stało. Mimo tego pan Kornaga spisał się świetnie parodiując Polskę na swój własny sposób. A kto nie wierzy ten „jest głupi, ma wszy i krzywy kręgosłup”, o! Cytować można by wiele, wręcz byłoby, że przepisałam pół książki. Dlatego też lepiej dla ciebie, drogi czytelniku tego bloga, abyś przeczytał całość (wiem, że to bolesne dla niektórych typów... osobowości).

sobota, 4 lipca 2009

Lejdibutki

Gdzie były, gdzie chodziły, z iloma płytami chodnikowymi miały do stuk-stukania, ile progów pokonały, ile schodów prowadzących to w górę, to w dół, ile razy pacnęły/walnęły/przygrzmociły w parkiet w rytmie orientalnych tracków + requiem setowe k'pamięci Jacksona, They don't care about us, kurwa mać!; co zwęszyły tam, gdzie nie tylko oko nie sięga, ale również nogawka, czy zatłukły po drodze jakąś nieszczęsną larwę niezidentyfikowanego gatunku, która nie wytrzymała piątkowego upału i wypełzła zła ze swojej norki popełnić samobója, co tak w ogóle robiły, że w końcu doprowadziły się do stanu, takiego stanu, że na stacji Centrumetro stopy powiedziały im "spieprzajcie choć na chwilę!". Odpowiedź nasuwa się sama, a może zsuwa.