poniedziałek, 17 sierpnia 2009

Z powrotem wodolotem

Szczecin od piątku do niedzieli, ahoj, tam my, lecz po co, pytają nas ludzie, no po co, gdy w Warszawie ląduje Madonna, by szoł dać ludowi nadwiślańskiemu, żylastymi udami poświecić, Ameryki przeróżnorodnej namiastkę wokalem nieudolnym zapodać z głośników o mocy stu minaretów, katodziadki szemrzą antysemickobogoojczyźnianepanieboże srutututu, hej gówniarze, nie dajcie zarobić tej rozwiązłej dziwce o piczy nienasyconej, tej kapłance kabały, ludyczne fiutasy, sio do domu, szemrzą dzielnie staruszkowie niewidzialni, niepotrzebni, prosto z wyprzedaży biologicznej, 30% tego, co zostało z pradawnej dziarskości. Szczecin, jak to, po co, pytają ludzie i poniekąd mają rację-antycypację. Madonna dopiero za dzień wyląduje w RP, a my już nad Odrą, kapryśne mewy jakieś takie spasione, szare. Szare ściany budynków, szare twarze, szare fale. Szare dźwigi stoczni w oddali, choć niby żółtawe. Szarzy, niewidoczni z poletka turystycznego stoczniowcy. Szare kluby, szare przynęty turystyczne. Tylko niemieccy turyści o liliowoświńskich karnacjach, nalani i zalani Bosmanem, przesiadują gęsto leniwie w hotelowych patiach z widokiem na rzeszę – nudnych bajeczek, jak tu kiedyś schön było, przed drugowojennymi bombardowaniami, przez które dzisiejszy Szczecin wygląda jak wygląda, wygolony z atmosfery portowej metropolii, nieruchomy, nigdzie nie płynie, jedynie na plakatach, jaki będzie w 2050 roku, kogo to obchodzi, jaki będzie, gdzie kierujemy obiektyw lustrzanki, tam wątłe modelki architektoniczne, wtórne, rachityczne, niepotrzebne do katalogu z podróży. Za dużo spokoju, wiatr zamarł, mewy się pochowały, ni duszy na skrzyżowaniach, gdzieniegdzie pracowicie wspinające się po wzniesieniach tramwaje, i nic więcej, naprawdę nic więcej. Ucieczka wodolotem do Świnoujścia, ujścia dla potrzeb rozrywkowoplażowopromenadowych. Lody amerykańskie, co to znaczy, nie wiadomo, wiadomo, że słodkie cholerstwa jak pocałunek Barbie. Plaża poprawna, kojąca, mewy pracowicie robią swoje, nie to co szczecińskie. Mojito z widokiem na odpoczywający Bałtyk. A zegar tyka, czas wracać, jaka szkoda, cóż, hotel opłacony, restauracja Bombay namierzona, będzie piekło w gardle, to miłe, więc z powrotem wodolotem, z głośników za zmianę komentarz co widzimy płynąc, lecąc, po polsku, po niemiecku, w tym drugim brzmi mocniej, brzuchale zza Odry wyluzowani pozytywnie, nakarmieni, dopieszczeni za parę judaszowych euro w barze czy restauracji z kotletem i hasającą w oleju ósmej świeżości flądrą, o, już przed nami na brzegu reaktywacje szczecińskie, ha, wała rozrywki na Wałach Chrobrego!, trzy jadłodajnie na krzyż i nic dla istot witalnych, które ciągnie do bachanaliów, wygibasów czy choć umpa-umpa, opcja: frajda stymulowana w tzw. lokalach rozrywkowych, nacieramy, stop, pisk podeszew, co począć, gdy ochroniarz złowrogi łasą łapę po kasę przed chujastą klubobudą wystawia, tancerki w bikini, cipy na wierzchu, się reklamuje, wstyd tam wchodzić, co my, dresoidy?! pieprz się, cerberze; pełni wkurwokurażu wyruszamy zdobywać miasto solo, a w teamie, brawurowym szlakiem piwnym, przetartym przez dziane zgraje młodych i starych Niemiaszków, bo wino droższe niż w stolicy, nie posmakuje, na pewno nie, Dionizos tu niekochany, w końcu trafia się okazja sezonowa, litrowe wino+lemonki+grapefruity+rum, smaczne, zamawia się niebezpiecznie razy dwa, mile szemrzący tłumek przy stolikach, przyjazne facjaty, ster na rozbujane fale, szare, jak pamiętamy, lecz przelotnie wodolotem przecięte, noc jest długa, gdy nie ma co robić, karetka na trasie do Placu Grunwaldzkiego, na chodniku zalana baba walnięta butelką przez cwaniaczka z visavis monopolowego (a i nas zaczepili dnia poprzedniego, na szczęście przyjęli naiwnie, że przepiliśmy wszystko co do złotówki w pobliskich pawilonach z browarem i przekąskami), włosy od krwi sklejone, dłoń paćka po świeżej ranie, sprute koleżanki jęczą, pokrzywdzona jęczy, ratownicy zakładają opatrunek, na chodniku gaza i bandaże nasiąknięte krwią, pięćdziesiąt metrów dalej przy pomniku z wojem srogim parkuje limuzyna pełna panienek z króliczymi, migającymi uszami, jedna z nich ślubna wkrótce będzie, dni wolności policzone, szczecinianko, szofer robi zdjęcia, nóżki pulchne wystawione, pośladki napięte, biustami w lampę fleszową, a wszystkie tłuściaste nadzwyczajnie. Niektórzy to się potrafią bawić, a niektórzy nie.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

No wiec własnie taki jest Szczecin. Do tego, co piszesz, mozna jeszcze dołozyc obrazek z mojej i M. sierpniowej wyprawy do Szczecina: kebab 24h na placu bodajze Grunwaldzkim albo rownie monumentalnym, przy jednym stoliku chłopaki w dresach, przy drugim laski z Turkami, a przy trzecim facet o wyglądzie nauczyciela akademickiego pije piwo z białym pudlem.

Dawid Kornaga pisze...

Różnorodność - to przyszłość dla Szczecina. I mnóstwo pudelków.