Bycie monotematycznym, bycie „polakożercą”, panem Gangrena wykończyłoby mnie, to pewniak. Naturalnie, mógłbym wyjechać do takiego Kosowa czy Północnej Macedonii i trzasnąć stamtąd jakieś wzruszające reportaże o trudnej przeszłości, uciążliwej teraźniejszości i niepewnej przyszłości jego mieszkańców… Ale to nie mój patent na przyciągnięcie uwagi czytelników. To wymuszanie współczucia i pozowanie się na apostoła jedynie słusznego dobra pachnie cynicznym św. Franciszkiem. Berlin, dla kontry, jest nieoczywisty. Męczący, jeśli jesteś tam samotny, a twój Tinder czy Grindr ogłosił bezterminowy strajk. Kapitalistyczny, kiedy wydaje ci się, że możesz za pięć euro zaszaleć na Kreuzbergu — owszem, piętnaście lat temu dałbyś radę. Lewicujący i zielony, pod warunkiem, że wiesz gdzie iść i z kim rozmawiać. Dołujący, jeśli myślisz, że nadal pozostał biedny i seksi. Taki nie jest, gdyż jest coraz bogatszy i jeszcze bardziej seksi, lecz tylko dla wybranych. Do tego niestety bezwzględny, niestroniący od przemocy w godzinach nie tylko nocnych. Po słynnym multikulti zostały prasowe relacje oraz kilkanaście tysięcy prac magisterskich i doktorskich, nic więcej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz