Nie tak dawno jedna z offowych wokalistek
żaliła się, jak niewiele dzieliło ją od śmierci. Taką depresję miała!, rozgłaszała
w mainstreamowych pismach. Do Bangkoku musiała lecieć, miesiącami na hamaku się
czilałtować, byle o bólu istnienia zapomnieć.
Widocznie
zapomniała. Bo i się wygrzała, i w tłuszczyk przy okazji „umierania” obrosła.
Wreszcie, po pół roku z dala od strasznej Polski, doszła do siebie, wróciła do
owej strasznej Polski, nową płytę nagrała, a później, na dniach premiery, na
prawo i lewo, na zasadzie copy paste szafowała wspominkami o swoim splinie i
pouczała, jak żyć godnie. Jednak nie o kąśliwe podsumowanie tej ble-bleniny
chodzi; szkoda kobity, przynosi wstyd sobie i swoim fanom. Nie ma co wdrażać się
w owe medialne wyznania, pachną zapachem podrabianego dramatyzmu. A co najmniej
braku świadomości, czym rzeczywiście jest depresja. Bez względu na stopę
życiową. Jak się bowiem okazuje, o ile ból głowy należy się każdemu, depresja
niekoniecznie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz