
Kiedy się tam wybierałem, znajomi żartowali, że jadę szukać inspiracji do napisania Śmierci w Wenecji 2. To, co zastałem, można jednak podsumować jako Śmierć Wenecji. Zapewne Brodski, jak i Tomasz Mann byliby radzi z informacji, że ich ukochane, inspirujące literacko miasto jest – jest, a że go nie ma.
Niemające końca potoki turystów, niczym kanały, rozlewają się po wszystkich dzielnicach od rana do późnego wieczora. Bogaci starcy, spożywający kolację przy stolikach ultradrogich hoteli, zamożni playboye w wynajętych motorówkach (lub własnych), śmigający przez Canale Grande z playgirlsami przy boku, dziewczęta śliczne jak Brodskiego ubóstwiona Zuzanna, chłopcy ujmujący jak Manna Tadzio, Hindusi, Japończycy, inwalidzi na wózkach, pieski małe, ekskluzywne. Wszyscy w sztuce na deskach, a właściwie mostach Wenecji.
Ogrom wizualnych doznań przytłacza przez pierwsze dwa dni, potem kanały i kanaliki zlewają się w wodostradę, w której toną nawet sny wyczerpanych zwiedzaniem turystów. Dobrobyt przeszłości, wysmakowana potęga polityczna i gospodarcza, która trzęsła kiedyś nie tylko śródziemiem – teraz już tylko obecna w swoim obfitym spadku. I poczucie, że to skansen. Miasto nie do życia, tylko zwiedzania.
Dlatego warto tu przybyć, skonfrontować się z czymś, co samo w sobie jest fenomenem (i brutalnym, choć pełnym pozorowanej sublimacji przykładem, że natura to nie aplikacja na iPhone’a i nie można jej sobie ściągnąć, a następnie, po znudzeniu się, wykasować) i co może rzeczywiście kiedyś przestać istnieć. Mimo starań technicznych specjalistów z całego świata, widać, że Wenecja odchodzi; to będzie długie odchodzenie, ale jeśli poziom morza się jeszcze podniesie, laguna tego nie przeżyje. Runą niczym kostki domina przepyszne pałace dożów, kupców i kondotierów.
W nocy poczucie pustki. Mało rodowitych Wenecjan. Młodzi albo się wynieśli, albo dojeżdżają do pracy z części lądowej. Pozostali starcy. Staruszki wyposażone są tutaj w torby na kółkach, w które pakują zakupy. A marketów tyle co włosów na głowie Kojaka. I drożej niż gdziekolwiek. Wszystko, co zakupisz, musisz przetransportować – a to przez mostek, a to bocznymi uliczkami, jedna za drugą, aż dotrzesz ze sklepu do kamienicy. Wiele z nich, o czym można przekonać się w nocy, stoi opuszczonych. Czasem jakieś dwa, trzy światełka, ostatki tubylcze. Za to rozświetlone hotele, ristoranto,trattorie, osterie…
Są jednak dzielnice, na północy i wschodzie, gdzie kwitnie życie. Jakieś dzieciaki kopią piłkę na campo, studenci przychodzą do Cafe Noir na spritza (wino, Aperol lub Campari, do tego lód, woda sodowa i gotowe), ale poza tym masa turystyczna, jedna tańczy tango o godzinie dwudziestej drugiej dziesięć, druga biesiaduje, pochłaniając menu turistico. Za dnia tubylcy mają problem, by dostać się do tramwajów wodnych – vaparetto; tak oblężone nami, przyjezdnymi. Brodski przepadłby we współczesnej Wenecji. Zabiłyby go ceny w euro, zabiłyby go podupadające (dosłownie) kamienice, zabiłyby go wytatuowane panny ze wszystkich kontynentów, spojrzysz na taką, myślisz o jednym i nawet najbardziej rozczulający widok kolejnego piazza nie przesłoni ci wizji, żeby przyjrzeć się tym skórnym malunkom z nieco bardziej intymnej perspektywy.
Zresztą – dziś tak naprawdę Wenecję bardziej tworzą ludzie, którzy ożywiają to miasto-zombie. Nie odwrotnie, wbrew pozorom. Kto więc ma ochotę obejrzeć jeden z najpiękniejszych horrorów na tym świecie, proszę bardzo, rekomenduję z głębin kanału.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz