środa, 10 marca 2010

Buszujący w chmurach

Premierze filmu W chmurach towarzyszy wydanie powieści Waltera Kirna pod tym samym tytułem. I właściwie tylko ten fakt łączy dwa byty - filmowy i literacki. Z korzyścią dla obydwu.

Nie miejsce tu na analizy czym i dlaczego aż w takim stopniu powieść różni się od filmu. Film, zgrabnie skrojony nie tylko pod amerykańskiego odbiorcę, wyróżnia się ciekawie poprowadzoną fabułą. Trzeba oddać mu sprawiedliwość, że unika mielizn happy endu. Nie unika natomiast szablonów, które skądś już znamy. Mistrz-uczeń, jeden wypalony, drugi dopiero na rozbiegu. Dzięki inicjacyjnej wyprawie zmienia się jego postrzeganie na sprawy, które dotąd widział jednoznacznie. Itd. Zyskuje na tym także Mistrz, który odzyskuje siebie. Itd. W chmurach nie stawia jednak kropki na końcu zdania, lot zdaje się trwać dalej.

Książka, pisana ponad dziesięć lat temu, kiedy nikt nie śnił np. o Skype, od początku skupia się na psychice Ryana Binghama, doradcy do spraw zawodowych, a właściwie - zwalniającego tych, którzy korporacji już niepotrzebni. Praca Ryana implikuje jego postrzeganie nawet drobnostek: Alex (...) ma jeszcze zegarek. Znam tę firmę - zwolniłem jej czterech pracowników. Ryan usiłuje dokończyć i wydać powieść Garaż, coś na kształt fabularyzowanego poradnika dla menedżerów. Spotyka się z ekscentrykami biznesu, m.in. odwiedza posiadłość lubieżnego profesora Sandora Pintera, analityka trendów gospodarczych. Regularnie wdaje się w niezwykle kąśliwe rozmowy ze swoim wulgarnym przełożonym. Przy okazji "nadrabia" zaległości rodzinne, niejako reaktywując wedle swojej mizernej empatycznie miary więź z siostrą. Warto dodać, że polski tłumacz W chmurach, Bohdan Maliborski, wykonał kawał porządnej roboty; styl Kirna nie imponuje może fajerwerkami lingwistycznymi, za to iskrzy się od ironii i lekkości następujących po sobie zdań.

Nie fabuła jest w powieści Kirna pierwszoplanowa. Pisarz wziął na warsztat nieodwracalne szkody, które powoduje w psychice Ryana przebywanie w powietrzu. W czymś, co on sam, jako narrator, nazywa Powietrznym Światem. On by tam najchętniej zamieszkał na stałe i tylko od czasu do czasu schodził na ziemię, by aktywować kolejne mile czy napić się soku w lotniskowej strefie dla VIPów. W samolotach i na lotniskach czuję się jak w domu. Coś w tym jest; eskapizm powietrzny, nowa forma poszukiwania swojej tożsamości. Pokolenie buszujących w powietrzu. Egzystowanie w świecie urządzonym wedle tablic odlotów i przylotów. Samochody z wypożyczalni, żadnej troski o ich amortyzację. Pożywienie na koszt pracodawcy. Sieciowe hotele i rozmyślania, dlaczego niektóre z nich, wbrew zapewnieniom właścicieli, odbiegają od siebie standardem. I jeszcze kobiety zaludniające Powietrzny Świat. Bez złudzeń, że związek z Ryanem może potrwać dłużej niż przeciętny lot między Denver a Atlantą. Bez pretensji, bo one są takie same, tam wysoko nad ziemią nabywają swoistej lekkości egzystencjalnej, gdzie jedyne zobowiązanie dotyczy wylądowania w obranej destynacji. I kolejny lot. I kolejny. Z przesiadką w mieście o nazwie bez znaczenia, gdzie stoi sobie biurowiec, a w tym biurowcu siedzą przy biurkach human resources, na których spada jastrząb Ryan, wydziobuje ich z posad, metodycznie, bez emocji, za to z nawiązką nadziei bez pokrycia, że teraz będzie lepiej, że to kolejny etap życia zredukowanego. Film pokazuje te cięcia lepiej i zabawniej niż powieść. Książka za to pełniej eksploruje życiową redukcję Ryana.

Ryan traci powoli kontrolę nad swoimi powrotami na ziemię. Angażuje go już latanie dla latania; zwalnianie pracowników staje się nieistotne, rutyna będąca synonimem wylądowania i załatwienia służbowych obowiązków. Fascynujący jest ten proces oddalania się od ziemi. Czy to lot ku szaleństwu?

Brak komentarzy: