poniedziałek, 7 grudnia 2009

Sąd Ostateczny

Sąd pierwszy. Daniel Koziarski, autor cyklu o Socjopacie czy Klubu Samobójców popełnił pierwszą poważną powieść – w porównaniu do swoich poprzednich pozycji wręcz wybitną. Moim prywatnym Sądem Ostatecznym potwierdził pisarską dojrzałość, odwagę eksplorowania trudnych tematów i absolutny brak strachu przed polemiką z postawami, z którymi nie zgadza się jego, autora, światopogląd. Tym samym ta proza jest prozą mocno zaangażowaną. Prozą polityczną. Można ją lubić lub nie – nie można natomiast przejść obok niej obojętnie. O ile w Socjopacie Koziarski wymierzał ostrze swojego pióra w naszą codzienną małostkowość czy kalkogenność rzekomych wartości produkowanych taśmowo przez pop kulturę i jej miałkich reprezentantów, w najnowszej powieści postawił sobie poprzeczkę znacznie wyżej. Sąd Ostateczny to niejako literacki aneks do Dekalogu Kieślowskiego. Porównanie do filmu wcale nie jest nie na miejscu. Koziarski sprawnie łączy fabułę z paletą swojej estetycznej i etycznej publicystyki.

Sąd drugi. Zarzuca się Koziarskiemu, że okraszając swoją literaturę doraźną publicystyką – neokonserwatywną, choć to znaczne uproszczenie, ponieważ autor charakteryzuje się finezyjną naturą, pełną sprzeczności i błyskotliwej, autoironicznej inteligencji – działa na niekorzyść tej pierwszej. Jako osoba o poglądach z przeciwnego bieguna, podczas lektury Sądu ze zdumieniem odkryłem, że właśnie ta uczciwie umotywowana niezgoda na ułudę politycznej poprawności, ta przekora i odwaga w wyrażaniu swojego zdania, powodują, że po prostu chłonę powieść Koziarskiego i pragnę jeszcze więcej. Ponieważ wiem, że to sam autor mówi do mnie. Mogę się z nim nie zgadzać w wielu kwestiach, mogę z nim polemizować, mogę drwić z przywiązania do zbankrutowanego, postkatolickiego pryzmatu poddawania wszystkiego ocenie – ale jestem autorowi wdzięczny za danie mi mocnego asumptu do tych rozważań. Po prostu kupując Koziarskiego kupuje się go w pakiecie: fabuła plus poglądy autora, z którymi ten ani myśli się ukrywać. Taki jest jego styl, patent na literacką osobowość; i oby nie zbaczał z tej drogi. Można rzecz, że Rafał Ziemkiewicz zyskał swojego godnego kontynuatora – nie naśladowcę, ale właśnie autonomicznego kontynuatora, o zdecydowanie znakomitszym poczuciu humoru i imponującym drygu do wartko prowadzonych dialogów. Poza tym Koziarski po prostu ciekawie pisze. To znaczy, Sąd Ostateczny, historia trzech osób, które dochodzą do sytuacji krańcowych, jest przykładem wyśmienitego remasteringu wątków, które skądś już znamy. Nieuleczalny rak i związane z tym dobre uczynki. Pogodzenie się ze swoją tożsamością seksualną i towarzyszące temu zerwanie z ułudą. Zemsta na tych, którzy skrzywdzili naszych najbliższych. Koziarski niczym Robert Altman w Na skróty, umiejętnie łączy wszystkie epizody w ostatnim, poruszającym rozdziale; całość zdaje się wręcz eksplodować z nadmiaru emocji. Bohaterowie Sądu są z natury gangreniczni, a tym samym do bólu autentyczni; nie ma człowieka bez winy, nie ma winy bez przyczyny...

Sąd trzeci. Wyroki. W Sądzie Koziarski konsekwentnie, z determinacją Adamka, uderza nie tylko w swoich „ulubionych” bohaterów – małostkowych celebrytów. Rozprawia się, i słusznie, z banalizmem „odkryć egzystencjalnych” Coehlo. Przezabawnie tworzy korelacje tytułów filmowych z aktualną akcją. Smaga Boga i jego kapłanów, a zarazem broni go – właściwie to nie Boga, lecz wiary w niego. Jest okrutny zarówno dla agnostyków, jak i próżnych wierzących. Nie rozumiem tylko ataku na środowisko Krytyki Politycznej i Sierakowskiego. Rzekoma obłuda tej grupy brzmi nieprzekonywająco, na zasadzie zestawienia, że pełno w niej dwulicowych zapaleńców, którzy doskonale się czują w kapitalistycznej rzeczywistości; kontestując ją tylko na tym zyskują. To zbyt pochopne oskarżenie. Z drugiej strony, taki właśnie jest Koziarski A.D. 2009, niezależny, znakomity erystycznie, o gorączkowej wyobraźni, polemiczny, zadziorny, słowem, pierwsza liga autorów z prawej strony mocy. Byle takich więcej, dzięki temu nasza, lewa, przynajmniej się zmobilizuje.

3 komentarze:

bastion pisze...

Przeczytałem fragmenty w "Gildii". Danielu, przecież to straszna grafomania. Drżą, wpadają w amok, autor od siebie w kółko wtrąca interpretacje "drżała, bo przypomniał jej prawdę o niej samej"... to straszne jest. Śmieją się nerwowo, doskakują błyskawicznie, zagradzają prewencyjnie i pytają cichym głosem. Choroba na przysłówki. Nie wiem, jak fabuła, ale styl odrzuca na pięć milionów mil.

Dawid Kornaga pisze...

Fabuła w "Sądzie" jest pierwszoplanowa - jak pisałem, to proza zaangażowana. Albo to kupujesz, albo nie. Żadnej promocji:)

Krzysztof Beśka pisze...

No a jak mają doskakiwać? Nerwowo? Śmiać się błyskawicznie?! Bez przesady. To proza, a nie wiersz. Nie będzie się analizować każdego słowa. Treści zresztą nie znam, nie wypowaidam się. O okładce mogę powiedzieć: że autora skrzywdzono, oj, bardzo. Jak mógł się zgodzić na coś takiego?!! Koszmar roku!!!