Człowiek mocno wierzący w Boga bierze dzień wolny od swojej wiary. Przez dwadzieścia cztery godziny ateizuje, aż wszyscy święci skowyczą. Drwi z codziennych nakazów, jakie dotąd serwowała mu jego religia. Śmieje się ze swojej naiwnej pewności siebie, jak to będzie po śmierci, ni piekła, ni nieba, nic a nic, otchłań czarna jak cywilizacja śmierci, a kiedy pomyśli o świętej księdze (jakiejkolwiek dla sprawiedliwości), której akapity ustawiają jego życie, dostaje skurczów ze śmiechu, jak to tak, jak mogłem tak infantylnie to wszystko przyjmować?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz