niedziela, 8 lutego 2015

Wywiad dla Art Papier

A.Ł.: W Twojej najnowszej książce odbywamy topograficzną wycieczkę po dwu miastach. Najpierw poznajemy Berlin, w kolejnej części przenosimy się do Warszawy, aby w finalnym rozdziale znaleźć się w tytułowej Berlinawie. Czy pisząc książkę, empirycznie krążyłeś pomiędzy tymi stolicami? Zresztą ta niemiecka destynacja wydaje się popularnym kierunkiem młodszego pokolenia pisarzy. Jak sądzisz, dlaczego Berlin tak mocno przyciąga?

D.K.: Nie to, żebym chciał podważyć cudze zasługi, ale nie znam żadnej publikacji w polskiej współczesnej literaturze, która by tak mocno, bezkompromisowo i bez bydlęcego zachwytu „osiadłego emigranta” eksplorowała, nawet reportażowo, Berlin. O „Berlinawie” nie wspomnę(śmiech). Mogę iść w szranki z każdym autorem, kto lepiej orientuje się w klubach, eventach, pewnych specyficznych miejscach czy przysłowiowo kuma bazę czysto berlińskiego rapu. Nawet z autorami znad Sprewy. Fakt, znam dobrze niemiecki, więc mam ułatwione zadanie, no ale właśnie. Rory Maclean w swojej książce „Berlin: Imagine a City” napisze, że to miasto cierpi na wieczną niestałość, zmienia się ciągle i to określa jego tożsamość. To pociąga tych, którzy poszukiwali zmiany również w sobie. Choćby pisarz Christopher Isherwood czy David Bowie. Długo by wymieniać ten streaming idei i ciał. Berlin, w którym rozkwitł nazizm, przez ostatnie 25 lat spłaca swój dług, za który i tak został już ukarany Murem. Spłaca właśnie kultem wolności i poszanowania inności. Szacunkiem dla natury oraz odmienności, również związanej z preferencjami seksualnymi. Berlin jest zachwycającym wzorem tatuażu, którym warto się „dziarać”, poznając kolejne odsłony tego unikalnego lifestylu, który jedynie chyba z Amsterdamem po godzinie 2:45 mógłby się mierzyć, lecz zapewniam, bez takich ostatecznych konstatacji. Berlin od wieków tworzyli przyjezdni – w przeciwieństwie do innych niemieckich miast czy landów. Wpierw niderlandzcy rzemieślnicy, którzy pomogli osuszyć dzisiejszą, historyczną dzielnicę Mitte, po nich pojawili się Szkoci i Francuzi. Wreszcie po drugiej wojnie światowej Turcy, no i my. My! Germańska nietolerancja i poczucie rasowej wyższości chcąc nie chcąc musiało skapitulować, choć pół na pół, przed takim napływem. Berlin to najbliższe nam miasto-metropolia, bez starówkowych projekcji i pretensji, więc siłą rzeczy kontrapunktem jest Warszawa. Zestawienie symboliczne, nie ukrywam. Jednak reszta była ciężką pracą, okupioną przyjemnością zagłębiania się w dwóch żywych, miejskich organizmach. Prątki i krętki. Róże i kolce. Można rzec, podpiąłem się do dwóch kroplówek, a w każdej esencja danego miasta, i tak żywiony ich charakterami, będąc nieustannie to tu, to tam, budowałem cierpliwie niejednoznaczny świat „Berlinawy”. Więcej na stronie

Brak komentarzy: