niedziela, 15 lipca 2012

Hiro nr 25 - nowy felieton Kaowcy all inclusive


Kaowcy w hotelach, a w szczególności w resortach – wielkich konglomeratach na wiele setek pokoi nazywani są animatorami (łac. animare – ożywiać). Oprócz tego, że należą do kasty aspirujących uczestników Mam talent czy X Factor, chociaż z góry wiadomo, że większość z nich odpadłaby jeszcze w kwalifikacjach, każdego dnia wykonują podobną kaowcom pracę u podstaw. Bez nich turystyczne miasteczko w wersji all inclusive byłoby jedynie wielkim chlewem z mnóstwem strawy, popiwków i basenów dokoła. Wnoszą weń ducha, lecz o wiele bardziej kontrowersyjnego niż ich bracia po zawodzie. I zazwyczaj trudną publikę mają do okiełznania, do tego międzynarodową. Przejedzoną, przepitą, przenudzoną allinclusivową codziennością w tygodniowych lub dwutygodniowych turnusach.
Gdyż pobyt w tzw. allu to niekiedy prawdziwe wyzwanie. Dla żołądka, który się rozciąga, wątroby, która marnieje oraz libido, z którym siadają solidarnie i inne organy. Przyczyny ogólnie znane. Rano obfite śniadanie, obowiązkowo omlety. Od 10:30 w snack barze pierwsza porcja frytek, pizzy, burgerów, do tego paleta trunków. O 13 lunch. Potem kawa lub konkretna polewka monopolowych napoi lokalnych. Znów snacki. Największe niejadki i miarkujący się z procentami w końcu dają za wygraną allowej ofercie i sięgają po więcej i więcej. Od 19 kolacja. Później, w zależności od standardu resortu, „nocny lunch”. Żeby nie wiem ile zwiedzać, krążyć to tu, to tam, pływać w morzu, basenie, wannie, allinclusivowy styl uczciwie wtłoczy w ciebie to, za co zapłaciłeś. Ludzie snują się przejedzeni, zobojętniali na propozycje harców, usypiają na leżakach, drzemią przy kolacji. Autentycznie wielu z nich wygląda na zmęczonych nie tyle wakacjami, co życiem! Więcej w nowym numerze Hiro, w wersji drukowanej lub elektronicznej.

Brak komentarzy: