środa, 2 maja 2012

Fragment z powieści at work...



Neue Schönhauser Straße 20, Goethe Institut, poniedziałek, po godzinie 13, sala nr 210

Brigitta wygląda na mężczyznę, który kilka miesięcy temu zmienił płeć. Grzywka pazia. Nos Arlekina. Szkoda, że się nie goli, jej skóra byłaby elastyczniejsza. Zmarszczki finiszującej do sześćdziesiątki baby. Pełna, choć niegruba. Wysoka, choć daleko jej do siatkarki. Jest skoczna, raz przy tablicy, raz przy stoliku. Krąży, chwili nie usiedzi, co udziela się jej podopiecznym, nie mają szans na małą drzemkę czy myśli o sensie życia, mają pisać, mówić, pisać, mówić.
- Inaczej dupy z was będą, nie tłumacze – tłumaczy z uśmiechem szerokim jak od jednego brzegu Sprewy do drugiego.
Brigitta ma oczy żywe niczym u przebudzonego, żądnego polowania krwiopijcy, zielono-szare.  MILF-owa oponka pod całkiem bujnym biustem nie należy do odpychających, taka w standardzie. Brigitta dużo nie je, czym się chełpi podczas tematu o jedzeniu, lata jednak robią swoje, zrobiły mi, zrobią i wam.
Przyciąga uwagę, co do tego nie ma wątpliwości, Ola uwielbia patrzeć na Brigittę i wyobrażać sobie, jaka była dwadzieścia, trzydzieści lat temu. Tak brzydka, że aż ładna. Brigitta od dziesięcioleci gra sezonowo w teatrach alternatywnych. Kto wie, może minęła się gdzieś z Lisą. W przerwach dorabia, ucząc dykcji, gramatyki, stylistyki. Jej wyraźny akcent, doskonała rytmika wypowiadanych słów, melodia poprawnie złożonych zdań – istna manna z niemieckiego nieba dla grupy mocno zaawansowanych tłumaczy. Spijają każde jej słowo, wysikując je potem w ćwiczeniach w symultance i translatoryce.
Dima z Indonezji.
Tomáš z Czech.
Svein z Norwegii.
Halima z Arabii Saudyjskiej.
Louise z Australii.
Sandrine ze Szwajcarii.
Julia z Rosji.
I Ola.
Siedzą przy trzech dużych stolikach, czasem czterech, tyle jest w sali. Brigitta wciąż ich przesadza, miesza, każdy z każdym ma rozmawiać, miksować się gramatycznie. Mordercze godziny konwersacji, rozkminianie akapitów w drastycznie długich tekstach z różnych dziedzin życia. Zajęcia kończą się dopiero po godzinie 17. Szumią w głowie przez dwie kolejne.
- Nie chodzi o to, by tłumaczyć na swój język – wyjaśnia Brigitta – chodzi o to, by totalnie zrozumieć sens tekstu, który zamierzacie przetłumaczyć, nawet na chiński, choć pewnie nikt go tu nie zna? To dobrze, bo całkiem pokaźna ta nasza wieża Babel.
Wiadomo, Ameryki nie odkrywa. W detalach pomoc Brigitty staje się znacząca, jej wyjaśnienia drugiego, trzeciego, szóstego dna słów są pouczające. Idealna lektorka, mentorka tłumaczy?
Ma skazę. Bardzo wyraziste poglądy polityczne. Spróbuj się jej postawić, zaczyna atak.
(...)
Nikt nie czuje się obrażony oprócz Julii. Trzydziestotrzylatka ani myśli gasić rzęsistych rumieni na swoich policzkach podczas polemiki z Brigittą. Odpowiada agresywnie na jej żarty i aluzje. Walka na śmierć i życie dwóch pewnych swoich poglądów kobiet, żadna nie odpuści, mężczyźni mogą się uczyć, jak nie cofać się ani o krok, o kroczek.
Akurat dziś zajęcia o literaturze gejowskiej. Julia uważa homoseksualistów za nienormalnych. Odmieńców i degeneratów. Uciekinierów z Sodomy i Gomory, którzy bezczelnie oszukali Jahwe, wmawiając mu, tak, kochany Jahwe, lubimy cieplutkie łona, żadnych tam złowrogich, nabrzmiałych penisów, obrzezanych czy nie, bez znaczenia, byle penisów, drogi Jahwe, naprawdę, nie ma nic lepszego niż współżycie z kobietą, byle poczynać nowe istotki, coraz więcej nowych istotek, drogi Jahwe. Oszczędź nas, co ci zależy, przeżyjemy, to dociśniemy parę macic dla chwały Tory. Julia zarzuca gejom promowanie pedofilii i całe zło świata. Śmierć w Wenecji. Matka Boska Kwietna, pierwsze lepsze tytuły, mówi, które pokazują nędzę tego obrzydliwego zboczenia. Jaka szkoda, tacy wybitni twórcy, a same paskudne pedały, da Vinci, Michał Anioł, Wilde, Gide, Genet, Ginsberg. Julia wie, Julia jest oczytana, watahy pederastów, jawnych lub zakamuflowanych, krążą dookoła, mamiąc, że anale są OK, tylko anale. Działają niczym masoni, z tym wyjątkiem, że masoni, mówi Julia, nikogo nie krzywdzą, są potępieni dla samych siebie, zaś zwyrodnialcy seksualni mierzą swoje chucie w niewinnych, nieświadome niczego dzieci, młodzieńców szukających spełnienia. Wszystko nikczemne, niecne, niegodziwe. Brigitta patrzy na nią z pobłażliwością liberałki. Argumentuje logicznie, dlaczego Julia się myli, dlaczego myśli nie tyle niepoprawnie politycznie, ile zwyczajnie nierozsądnie, nieludzko. Julia upiera się przy swoim. Na jej policzkach płoną gniewne ogniska. Kurwa twoja mać, zdają się krzyczeć, zafundowalibyśmy ci stosik inkwizycyjny, pierdolona, niemiecka, pobłażliwa suko, zobaczyłabyś, co ważne, a co nie! Julia najchętniej przyłożyłaby tam Brigittę i jej arlekinowy nos – jak soczystą currywurst. Pozostali tłumacze, oprócz saudyjskiej wahabitki, próbującej zniknąć w swojej chuście i najnowszym iPhonie, patrzą na Julię z wyższością i pobłażaniem. Ot, krnąbrna, nierozsądna, niedokształcona Ruska, której się pomieszało, zaraz łagry dla gejów zaproponuje, zesłanie na wieczne życie w tajdze, wycie groźnych wilków syberyjskich, byle z dala o prawosławnej większości waginolubnej.
Oli żal się robi Julii, wie, że kobita dawno widocznie nie zaznała spełnienia w tym, w czym ona, Ola, często zaznaje, choć nigdy definitywnie.
Im dłużej Julia zarzuca gejom i lesbijkom zło tego świata, tym bardziej Ola się przekonuje, coś jest na rzeczy, Julia ma problem, Brigitta go nie rozwiąże dyskursem socjalliberalnym, rozwiąże go Ola dyskursem intymnym. 

Brak komentarzy: