piątek, 23 grudnia 2011

Zemsta jest kobietą


Antologie opowiadań są jak brutalne castingi. Czytelnik okazuje się bezwzględnym jurorem, który swojemu gustowi wskazuje palcem zabij lub pozwól żyć niczym podczas walk gladiatorów. I tak, z Zemsta jest kobietą ostaje się z tego śmiertelnego pojedynku, który stoczyło ze sobą dwunastu gladiatorów-autorów, jeno trzech, których styl albo pomysłowość pozostały w mojej pamięci.  

W Sto dni lata Przemek Gulda świetnie wnika w psychikę roznamiętnionej, rozmiłowanej, wreszcie rozczarowanej uczuciem kobiety. Wbrew przesłaniu antologii, tutaj raczej mężczyzna okazuje się mścicielem, ale to drobiazg, który nie wpływa na odbiór całości.

W Oczach wieprza Dorota Stachura mierzy się z idiosynkrazjami dnia powszedniego; epizodyczność wątków i tak już krótkiej noweli pozostawia uczucie niedosytu, na szczęście rekompensowane jest to ciekawą frazą i poczuciem humoru.

W Moim prywatnym akcie oskarżenia, bez wątpienia najbardziej zabawnym i konsekwentnie skonstruowanym opowiadaniu z całego tomu, Daniel Koziarski zaprasza do porachunków z lanserami współczesnej literatury polskiej. Zabawa jest tym przednia, że bez trudu można się domyślić, pod warunkiem zorientowania w tytułach i autorach, o kogo chodzi, komu się dostało i za co. A nawet jeśli nie ma bezpośredniej korelacji między protagonistami opowiadania a ich pierwowzorami, nie zmienia to percepcji, ponieważ nie o klucze środowiskowe tu chodzi, ale o wzorce i postawy, które obnaża Koziarski.

Mój prywatny akt oskarżenia to cały Koziarski w pigułce – błyskotliwy szermierz, trafiający w czułe punkty rzekomo wartościowej prozy, promowanej za ciężkie pieniądze na półkach empików. Czytając, z kulą w gardle czekałem, czy aby nie dobrał się i do mnie. Szczęśliwie nie. Ale nawet gdyby, to schyliłbym głowę pod topór jego krytyki. Nie ma bowiem autora, który nie zasłużyłby na parę kuksańców. Koziarski jeździ po pisarzach nie dla upodlenia kogokolwiek, on robi to z autentycznej pasji, żeby ocalić pewne wartości, a równocześnie wyśmiać pozorantów, gwiazdki jednego sezonu, gatunkowych hosztaplerów, którzy nie mają nic do zaoferowania i powiedzenia, są albo epigonami, albo nijakość frazy i braki warsztatowe próbują nadrobić tanią kontestacją czy wyświechtaną fabułą. 

Mój prywatny akt oskarżenia ratuje Zemstę, będąc jej zabawną, a równocześnie śmiertelnie poważną perełką. Dlaczego, tego nie zdradzę, żeby nie psuć radości czytania. Trzeba po prostu wejść do tego literackiego Colosseum i obejrzeć walkę, głosując, kto polegnie, kto się ostanie…  

niedziela, 18 grudnia 2011

Art Papier - Cięcia

Czytelnik zwiedza wraz z Gutkowskim zakamarki Warszawy, poznając przy tym nie tylko topografię miasta, ale i fragmentaryczne myśli głównego bohatera, w których uwidacznia się jego duże zorientowanie w polityce, ale także w kondycji współczesnej humanistyki, co sprawia, że poszarpana i wysoce aluzyjna narracja jest momentami dość trudna do śledzenia. Więcej

piątek, 16 grudnia 2011

Nowy Hiro nr 21

Nowy Hiro, nowy felieton Kartki z Marrakeszu


Podejrzewałem siebie o to już znacznie wcześniej, dwa, może trzy lata temu. Żeby ostatecznie przekonać się, że coś jest nie tak, potrzebowałem wielu okazji. A tych aż tylu nie było. Więc i problemu również. Okropna prawda wyszła kilka tygodni temu, jakoś tak w godzinach między 15 a 16. Dokładnie stało się to w Marrakeszu, na placu ساحة جامع الفناء,  czyli Jamaa el Fna.
Kiedyś ten słynny plac, będący archetypem wszystkich orientalnych deptaków, dzięki którym arabskie mediny miały w sobie coś z ateńskiej agory, stanowił doskonałe miejsce, gdzie można było dokonywać konkretnych transakcji. A to sprawić sobie niewolnika. A to zobaczyć w wersji live egzekucję okolicznych rzezimieszków poprzez ścięcie, wieszanie, kamieniowanie, w zależności od mody. Dzisiaj też tętni życiem, szczególnie od wieczora. Dosłownie niczym wampir budzi się z letargu i zaczyna dokazywać. Wypełniony przez zaklinaczy węży, rzępolących muzykantów, alfonsów małpek, których użyczają turystom do robienia z nimi pamiątkowych zdjęć, sprzedawców kadzidełek, błyskotek, wyciskanego soku z pomarańcz i grapefruitów, dilerów haszu, słowem wszelkiej maści marokańskich bajerantów i cwaniaczków z oldskulowym wąsikiem pod nosem, chodzących zarówno w nowoczesnych dżinsach, jak i w tradycyjnych galabijach. Wypatrują frajerów i koszą im kieszenie obietnicą, że dają coś za półdarmo. Gdzieniegdzie stoją przypięte do wozów, zmęczone życiem osiołki, rozpamiętujące dni swej witalności. Więcej w nowym numerze Hiro. 

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Kriegerin


Jakiś spec od zachęcających opisów filmów tak oto streścił ten obraz:

„Combat girls. Krew i honor” reż. David Wnendt, Niemcy 2011, 103 min.

Marisa, dwudziestoletnia Niemka, nienawidzi obcokrajowców, Żydów, glin i wszystkich tych, których obwinia o kłopoty swojej ojczyzny. Zachowuje się prowokująco, pije, wdaje się w bójki, a do swojej kolekcji tatuaży zamierza włączyć portret Adolfa Hitlera. Jej domem jest gang neonazistów, gdzie rządzą nienawiść i przemoc, a na porządku dziennym są suto zakrapiane imprezy.

Gdy przyłącza się do nich czternastoletnia Svena, Marisa staje się dla niej wzorem do naśladowania. Jest ona podręcznikowym przykładem dziewczyny walczącej o reprezentowaną przez grupę ideologię.

Światopogląd Marisy ulega jednak stopniowej ewolucji, gdy przypadkowo spotyka ona młodego uchodźcę z Afganistanu. Ich relacja uświadamia bohaterce, że istnieje coś więcej, niż czarno-biała rzeczywistość reprezentowana przez jej własny gang. Czy Marisie uda się wyrwać z grupy neonazistów?

Nie, nie tyle nie uda - to nie spoiler - tylko po prostu to nie o to tu chodzi, wbrew pozorom. Doprawdy, nie wiem, jakie recki zostaną wypichcone przez nadgorliwych filmokrytyków. Wiem natomiast, że po pierwsze, nie tytuł Krew i honor powinien anonsować ten film. Oryginalny, Kriegerin, czyli Wojowniczka, oddaje wszystko bezpretensjonalnie i bez zbędnych niedomówień. Polski przekład zwabi do kin być może hardkorowych lewaków, którzy będą chcieli podniecić się fabułą o zdegenerowanych neonazistach. Lub, w ramach kontrapunktu, oldskulowych szowinistów, którzy będą chcieli skserować postawy zbandyciałych miłośników segregacji polityczno-rasowych. 


A Kriegerin to historia przede wszystkim kobiet, starszych, młodszych i tych wręcz podlotków, które chcąc nie chcąc lądują na marginesie ruchów - jakichkolwiek. W końcu znajduje się jedna, może dwie harde, co mówią basta! I choć nie jest Kriegerin mistrzostwem filmowego świata, warto się skonfrontować z tą wciągającą, konsekwentnie poprowadzoną fabułą. Niewiele tu mówią, w sumie, za to sporo robią. Albo wrzeszczą. I to bardzo konkretnie. Pistolet Czechowa robi swoje w łapach ogolonego miłośnika dymiących kominów. I nie tylko on. Co dobrze służy fabule opowieści, która nie udaje blockbustera, serwującego co minutę twist w akcji pościgów i strzelanin, tylko w sposób wręcz reportażowy próbuje spenetrować to, co nam (załóżmy, normalnym ludziom) dalekie, choć jakże bliskie - niczym jakiś wirus grypy, niby zwyczajny, coroczny, a jak na kimś zakręci parol, to nie ma zmiłuj, witaj nagrobku. 


Kriegerin obfituje w wiele niedomówień, może za wiele, zamiast słów zapalenie papierosa, zamiast faszystowskich, gardłowych wykładni o porządku die Welt zwyczajne, claimowe Sieg heil!, ale środowisko nazizacietrzewionych świetnie pokazane, szczególnie kiedy widzimy ich wszystkim zusammen, śmiech, normalne chłopaki i nagle bach, wściekła muza w podkładzie, rozbryzgiwane piwo, pełna niepokojąco pociągającej witalności agresja. Autentyczna kurwica, choć źle sprofilowana, jakieś takie umiłowanie wszystkiego, co wbrew, choć w rzeczy samej staroświeckie i nierealne. To mogli pokazać tylko Niemcy. Dziewczyny, kobiety, zobaczcie naprawdę nieźle podkręcone Frauen, które potrafią uderzyć. 


Już w styczniu 2012 r.