czwartek, 21 maja 2009

Tyrmandia

Bardzo smutna książka. Tyrmand udowadnia w niej aż nazbyt sugestywnie, że ludzie wrażliwi nie dadzą rady w socjalizmie - ani w żadnych innym, obiecującym "lepszość" systemie. Zgnoją ich, zaanektują i w końcu oni sami przyjmą postawy swoich oprawców. Nie dziwi, że w końcu nie mógł tu wytrzymać, dusił się mdłymi oparami Peerelu. Po sukcesie "Złego" zdawał się pozornym beneficjentem Polski gomułkowskiej. Taki ktoś jak on, wyczulony na detale, nie mógł przechodzić jednak obojętnie obok tego, co było syfem, zaniedbaniem, zohydzeniem i zwyczajnym fałszerstwem. Partyjniacy mieli głęboko w komunistycznych tyłkach lud pracujący i kopulujący miast i wsi. Zaprzedani systemowi artyści donosili na siebie, podkopywali się dla dewiz i paszportu w wersji open. Nie bez złości opisał tych nowych baronów Polski Ludowej; miał tyle honoru, że w samą porę wyjechał już na zawsze z kraju, inaczej sam by w końcu taki był. Ojciec mojej żony, kiedyś ceniony dziennikarz, dziś niezrównany gawędziarz o tamtych czasach (w końcu przyjaźnił się z Hłaską!), obecnie na emeryturze, przyznał ostatnio, że znał Tyrmanda osobiście. Skwapliwie wyssałem więc trochę opowieści i jedno z tego wynika niezbicie: Tyrmand był to facet niepokorny, barwny, fascynujący, jeśli chciało się go poznać bliżej, nie tylko z naskórkowej perspektywy "dzień dobry panu". "Życie", choć napisane frazą starodawną, niekiedy zbyt papierową w stylu, ze sporą wonią myszki na co drugiej stronie, broni się w ramach rekompensaty wspaniale zgryźliwymi opisami osób i miejsc, a także niezwykłą faktografią, którą spokojnie można wykładać na uniwersytetach, jak to wtedy było i dlaczego tak, mimo wszystko, beznadziejnie.

Brak komentarzy: